Inscenizacja światowego hitu Andrew Lloyda Webbera "Jesus Christ Superstar" zrealizowana w Teatrze Rozrywki w Chorzowie była jednym z największych musicalowych wydarzeń w naszym kraju. Nawet pomimo pewnych swoich wad. Niejeden stały bywalec musicalowy - w tym ja - wychodził z tej sztuki z wielkim znakiem zapytania w głowie, nie wiedząc, czy właściwie mu się podobało, czy jednak nie. W końcu spektakl ten (wystawiany od 2000 roku) został wyraźnie naznaczony zębem czasu... ale jednak pełen był niezwykłego uroku, którego dziś nie znajdzie się już nigdzie indziej. Można też powiedzieć, że był on świadectwem tego, iż już dziewiętnaście lat temu w Polsce żyli genialni twórcy, którzy wiedzieli, jak robić dobre musicale. Oprawy tanecznej oraz wizualnej, która powstała w ubiegłym tysiącleciu, mogłaby Rozrywce zazdrościć niejedna współczesna scena. I choć zdjęcie "Jezusa" z afisza jest decyzją zrozumiałą i potrzebną - bo wydaje się, że jest to ostatni moment, by ta prawie dwudziestoletnia realizacja pozostawiła po sobie dobre i piękne wspomnienie - to nie ulega wątpliwości, że 28 lutego 2019 roku polski świat musicalu pożegnał swoją żywą legendę. "Jesus Christ Superstar" to dzieło traktowane w naszym kraju bardzo ciepło i emocjonalnie (nawet pomimo kontrowersji, jakie wzbudza w niektórych środowiskach chrześcijańskich), a w tytułową rolę wcielały się (i wcielają nadal) wielkie gwiazdy polskiej muzyki, takie, jak Marek Piekarczyk, Jakub Wocial oraz (występujący właśnie w Chorzowie) Maciej Balcar. Bardzo trudno wyobrazić sobie Teatr Rozrywki, w którego repertuarze brakować będzie musicalowej historii Jezusa Chrystusa.
O chorzowskiej inscenizacji "Jesus Christ Superstar" pisałam na moim blogu dwukrotnie: w mojej recenzji spektaklu z 24 stycznia 2018 roku oraz w pojedynku trzech polskich inscenizacji tego musicalu. Poznałam to dzieło stosunkowo późno, a pierwsze zetknięcie z nim wywołało we mnie ogromne rozdarcie między sympatią do Teatru Rozrywki a fascynacją dziełem Webbera i Rice'a. Jednak mimo to już wtedy zwróciłam uwagę na kilka aspektów, które wyróżniały się na tle pozostałych polskich realizacji. A wracając na widownię po ponad roku, już na jeden z ostatnich spektakli, nagle odkryłam, jak wiele ciekawych i bardzo wartościowych elementów umknęło mi za pierwszym razem... i jak w związku z tym żałuję, że moja obecność na tym tytule jest już ostatecznym pożegnaniem. Ogromna pasja artystów Teatru Rozrywki będzie mi towarzyszyć w innych, pięknych sztukach, ale są elementy tej inscenizacji "Jesus Christ Superstar", które wywarły na mnie ogromne wrażenie i o których chcę pamiętać zawsze - bo po prostu na to zasługują.
Ten wpis chciałabym poświęcić właśnie im - najlepszym według mnie elementom chorzowskiego "Jesus Christ Superstar".
1. Reżyseria Marcela Kochańczyka.
Choć od śmierci tego niezwykłego człowieka teatru minęło już siedemnaście lat, ja miałam ogromne szczęście, mogąc obejrzeć aż dwa wyreżyserowane przez niego musicale: "Skrzypka na dachu" i właśnie - "Jesus Christ Superstar". Zwłaszcza w tej drugiej produkcji aż do ostatniego spektaklu widać było niezwykłe oddanie oraz wspaniałą wyobraźnię, z jakimi Marcel Kochańczyk realizował powierzone mu zadania. Niezwykłe jest to, w jaki sposób zbudował on relacje między Jezusem a resztą zespołu - scena była pełna życia, każda z postaci wydawała się stworzona z najdrobniejszymi szczegółami, a scenariusz był zaledwie ułamkiem treści, jaką otrzymywali widzowie. Pomimo kilku wad obsadowych, które teraz dość wyraźnie rzucały się w oczy, w castingu do tej produkcji widoczna była świadoma wizja reżyserska - kilkanaście lat temu mogła być ona prawdziwym walorem.
2. Wspaniałe, energetyczne sekwencje taneczne.
Wśród moich ulubionych znajdują się uwertura oraz piosenka Szymona Zeloty. Zwłaszcza ta pierwsza - będąca jedną z najlepiej zrealizowanych uwertur, jakie widziałam - wydaje się przypominać współcześnie działającym twórcom, jak powinien zaczynać się dobry musical. Bardzo brakuje mi na polskich scenach takich właśnie muzycznych petard, które językiem ciała wprowadzają widza w historię. Uwertury powinny prześcigać się w alegoriach, w warstwach dramatycznych wplecionych w przepiękne choreografie, w przepychu, w jak najgłośniejszym krzyczeniu do widza, by został na miejscu, bo czeka go wspaniała przygoda... Widok opuszczonej kurtyny, filmu wyświetlanego na ekranie, czy - w tym lepszym przypadku - krótkiego występu kilku tancerzy, to dla mnie jeden z najsmutniejszych widoków na świecie. Tym bardziej zamierzam pielęgnować wspomnienia o uwerturze z choreografią Jarosława Stańka, która była ucztą nie tylko dla ucha, ale i oka.
3. Jedno z kultowych wcieleń Marii Meyer.
Pomimo, iż ta wielka artystka po raz ostatni wystąpiła w roli Marii Magdaleny w 2015 roku, wspomnienie jej fenomenalnej kreacji jest żywe do dzisiaj. W internecie można znaleźć wiele materiałów prasowych oraz wspomnień, które mogą być pewnym pocieszeniem dla osób, które nigdy pani Marii nie widziały w "Jesus Christ Superstar". Ja, niestety, do tej grupy należę, pomimo, iż fanką Marii Meyer jestem od dawna. Jest to dla mnie kreacja tak nieodżałowana, jak jej słynna Evita - jednak ciekawość tego tematu przywiodła mnie do wielu archiwalnych nagrań oraz wspomnień Artystki, które same w sobie są dla mnie czymś niezwykle cennym. Nie przestaję wierzyć, że Maria Meyer powróci kiedyś jako Maria Magdalena - może nie w musicalu, ale na koncertach, podczas muzycznych wieczorków z gwiazdą, czy wszędzie tam, gdzie będzie można usłyszeć z ust Artystki opowieść o tej roli, a potem - słynne "Jak mam go pokochać". Jest to jedna z tych kreacji, które nie potrzebują recenzji, ponieważ po tak wielu latach zachwycania publiczności stają się po prostu wartością samą w sobie.4. Wioleta Malchar-Moś.
Pomimo mojej ogromnej tęsknoty za kreacją Marii Meyer, Wioleta Malchar-Moś stała się dla mnie jednym z najbarwniejszych i najbardziej emocjonalnych elementów chorzowskiej inscenizacji "Jesus Christ Superstar". Nie jest łatwo stworzyć dobrą kreację w tak wiele lat po premierze musicalu, jednak w tym przypadku aktorka wydawała się tak wpasowywać w otaczającą ją sceniczną rzeczywistość, jakby od samego początku była ona częścią wizji reżyserskiej. Bez wątpienia wypada najlepiej ze wszystkich polskich Marii, jakie widziałam na przestrzeni ostatnich lat. Co ciekawe, inscenizacje w Łodzi i Warszawie są o wiele mniej grzeczne i wydają się znacznie bardziej oddzielać Jezusa-Boga od Jezusa-człowieka, a mimo to sposób przedstawienia prostytutki, która pod wpływem Chrystusa przeszła wewnętrzną przemianę, na obu tych scenach jest wyjątkowo grzeczny, żeby nie powiedzieć - bezbarwny. To w Chorzowie - w tym miejscu najmniej zbuntowanym, idącym wiernie za ugrzecznionym, biblijnym przekładem Wojciecha Młynarskiego - Maria Magdalena jest postacią niezwykle złożoną, a jej przemiana to jeden z najbardziej wyrazistych elementów spektaklu. Jest to kolejny walor reżyserii Marcela Kochańczyka, jednak nawet najlepiej przemyślana konstrukcja spektaklu byłaby niczym, gdyby nie ogromny wkład samej Wiolety Malchar-Moś, na który składają się doskonała technika aktorska i wokalna oraz ogromne pokłady emocji. Przepiękne songi w jej wykonaniu oraz dramatyczne sceny drugiego aktu były tym, na co ten wspaniały musical naprawdę zasługuje, a sama Artystka w swoim niełatwym zadaniu zasłużyła na największe uznanie.5. Marek Chudziński.
Wiele wspaniałych kreacji chorzowskiego "Jesus Christ Superstar" zniknęło na długo przed zdjęciem spektaklu z afisza, jednak wydaje się, że żadna z nich, nawet najbardziej kultowa, nie została bez godnego następcy. Tak było z Marią Magdaleną i tak stało się w przypadku Piotra, gdy ze spektaklem pożegnało się dwóch, wydawać by się mogło, niezastąpionych odtwórców tej roli: Janusz Kruciński oraz Dariusz Niebudek.Chorzowski "Jesus Christ Superstar" na zawsze pozostanie dla mnie dziełem, dzięki któremu odkryłam jednego z obecnie najważniejszych dla mnie artystów - Marka Chudzińskiego. Gdy obejrzałam spektakl po raz pierwszy, zwrócił on moją uwagę niezwykłą energią oraz ogromnym pokładem emocji w scenie, w której jego bohater wypiera się Jezusa. Już wtedy poczułam, jak niezwykła jest to kreacja i jak bardzo chciałabym kiedyś do niej powrócić. Druga wizyta na spektaklu tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że ten właśnie Artysta to studnia przeżyć, refleksji i scenicznych niespodzianek, która praktycznie nie ma dna. Obserwując poczynania Marka Chudzińskiego, otrzymuje się zupełnie nową opowieść, a w każdym momencie spektaklu, w którym jest on obecny na scenie, historia staje się o wiele głębsza. Artysta wydaje się doskonale rozumieć swoją postać i nie marnuje żadnej szansy, by podzielić się tym z widzem, a dzięki jego zaangażowaniu, głębia psychologiczna udziela się całej reszcie obsady. Sceniczny Piotr to człowiek-orkiestra, którego można bez problemu zidentyfikować jako tego najważniejszego apostoła. Jednocześnie nie przyćmiewa on głównych bohaterów, będąc w swojej wyrazistości bardzo subtelny - jego ciężką pracę można dostrzec tylko wtedy, gdy się wie, gdzie w danym momencie należy patrzeć. Refleksje nad niezwykłością tej kreacji Marka Chudzińskiego mogłabym snuć jeszcze bardzo długo - i na pewno będę to robić, choć już nie na łamach bloga. Tutaj mogę jedynie polecić Waszej uwadze tego wyjątkowego Artystę, który zapewne nieraz jeszcze stworzy wybitną kreację i skromnie pozostanie z nią gdzieś w głębi sceny, zostawiając na przodzie miejsce dla głównych postaci.
6. Pełen pasji, doskonale śpiewający i tańczący zespół Teatru Rozrywki.
Podejrzewam, że moje głębokie przywiązanie do Teatru Rozrywki jest w dużej mierze spowodowane wrażeniem, iż pracują tam ludzie, którzy dobrze czują się ze sobą nawzajem i bardzo lubią robić to, co robią. Nie wiem, jak jest w istocie, jednak doskonała współpraca całego zespołu oraz pozytywna energia, jaka płynie ze sceny sprawiają, że na widownię Teatru Rozrywki po prostu chce się wracać. Nie inaczej było w przypadku musicalu "Jesus Christ Superstar", który pełen był zarówno lepszych, jak i odrobinkę gorszych kreacji, jednak o żadnej sekwencji nie można było powiedzieć, że jest w stu procentach nieudana. Doskonała współpraca oraz wysoki poziom wokalno-taneczny tego zespołu byłyby w stanie uratować każdą słabą produkcję, a w przypadku takiego hitu, jak "Jesus Christ Superstar", stały się one po prostu ucztą dla oczu i uszu.7. Przepiękna oprawa dzieła.
"Jesus Christ Superstar" to kolejna produkcja, w której mogłam podziwiać pracę mojego ulubionego polskiego scenografa, Grzegorza Policińskiego. Jednocześnie, mówiąc o stronie wizualnej, nie mogłabym nie docenić kostiumów stworzonych przez Elżbietę Terlikowską. Spektakl w roku swojej premiery musiał zapewne wzbudzić wiele kontrowersji między innymi swoim współczesnym charakterem, który wyrażony był właśnie przez zwykły, codzienny wygląd występujących postaci. Wydaje się, iż taka koncepcja jest dosyć oczywista i nie ma w niej większej filozofii, jednak gdy prześledzi się współczesne inscenizacje musicalu "Jesus Christ Superstar" w Polsce, okazuje się, iż tego typu rozwiązań nie zastosowano nigdzie indziej. O ile w Łodzi skorzystano z nieco odświeżonej scenografii Grzegorza Policińskiego, to kostiumy nie są czymś, na co patrzy się z przyjemnością. Pewnym wyjątkiem są czarno-niebieskie uniformy kapłanów, czy wspaniale kiczowaty, złoty strój Heroda, jednak w przeważającej większości na scenie dominują szarość oraz sztucznie wyglądające kreacje, na których czele znajduje się czerwona, błyszcząca suknia Marii Magdaleny. Warszawa z kolei postawiła w każdym aspekcie swojej produkcji na alegorie, co jest rozwiązaniem ciekawym i przypadającym do gustu wielu widzom, jednak spełnia zupełnie inną rolę, niż naturalność kostiumów chorzowskich, które co prawda zestarzały się nieco na przestrzeni dziewiętnastu lat, jednak nie przestały sprawiać bardzo przyjemnego, naturalnego wrażenia. Strona wizualna produkcji chorzowskiej wydawała się, po prostu, spełniać tę samą rolę, którą wziął na swoje barki musical: pokazywała, że Jezus Chrystus, Boży Syn, stał się takim samym człowiekiem, jak my wszyscy - jak podaje Biblia, "podobny nam we wszystkim, oprócz grzechu".Po dziewiętnastu latach wydaje się, iż "Jesus Christ Superstar" jest nieodłącznym punktem repertuaru Teatru Rozrywki w Chorzowie... Jednak w końcu przyszedł ten smutny moment, gdy obsada pokłoniła się po raz ostatni. Ta inscenizacja miała swoje wady - co powtarzam do znudzenia - jednak jej pożegnanie sprawiło, że z mojego życia musicalowego zniknęło coś naprawdę pięknego. Jest mi z tego powodu przykro, jednak przede wszystkim mam w sobie ogromną wdzięczność za wszystko, co ta inscenizacja mi dała. Chciałabym móc podziękować osobiście każdej z osób, która przyłożyła rękę do powstania tego dzieła, bo była to naprawdę wspaniała i pełna pasji robota. DZIĘKUJĘ za tę piękną przygodę, za wspaniałe kreacje... i za hektolitry pasji, które lały się ze sceny. Wydaje się, iż "gdyby tym ludziom poucinał ktoś języki, to skała, kamień, głaz śpiewałyby".
Teatr ten zawsze będzie mi się kojarzył pozytywnie. Jeden z ciekawszych miejsc w tym mieście.
OdpowiedzUsuń