sobota, 24 czerwca 2017

"Jekyll&Hyde": Zbrodnia (doskonała) na deskach Teatru Rozrywki w Chorzowie [RECENZJA]

   Jak na samozwańczą recenzentkę musicali przystało, staram się, aby w moich publikacjach, obok subiektywnych doznań oraz zachwytów nad idolami, pojawiał się również jakiś tam profesjonalizm... Jednak obawiam się, że cały przydział profesjonalizmu, którym dysponował wieczór 18 czerwca 2017 roku w Teatrze Rozrywki w Chorzowie przypadł w udziale reżyserowi Michałowi Znanieckiemu oraz całej jego ekipie. Ja mogę rozpływać się jak czekolada na słońcu... lub zamilknąć na wieki.

Źródło

   Nie znam zbyt wiele musicali, w których miejsca na śmiech jest mniej, niż w tytule "Jekyll & Hyde". Nawet, jeśli zdarzają się tu lżejsze sekwencje, takie jak przyjęcie zaręczynowe, czy piosenka w klubie Red Rat, nie spełniają one roli "rozweselaczy", a jedynie służą jako miejsca na złapanie oddechu. Zresztą, pojawiają się tylko na początku. Pierwszym momentem na złapanie oddechu po przerwie są chyba dopiero ukłony...

    Uczta dla oka
   U Michała Znanieckiego nic, ale to NIC nie dzieje się na pustej scenie. Mało tego: przestrzeń bardzo często jest podzielona na piętra. Oczywiście, ma to swoje dobre, jak i złe strony... Ja, w sposób namiętny okupująca pierwsze rzędy, miałam raczej ograniczoną widoczność niektórych planów, a pierwszą rozmowę Jekylla z Lucy praktycznie tylko wysłuchałam.
   Na szczęście, reżyser Znaniecki dba nie tylko o pierwszy plan; w wielu pobocznych miejscach na scenie dzieją się w zasadzie osobne spektakle. Gdzie nie spojrzeć, coś się dzieje... Dlatego bez względu na to, który rząd zajmujemy, możemy spodziewać się wspaniałego widowiska, nie tylko dla ucha, ale przede wszystkim dla oka. Oczywiście, nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o wspaniałych kostiumach Barbary Ptak, bogatej scenografii Pawła Dobrzyckiego oraz pełnych pasji choreografiach Katarzyny Aleksander-Kmieć. Wszyscy ci twórcy w sposób wyraźny mogli rozwinąć skrzydła i wyżyć się artystycznie (ale ze smakiem), pod wodzą reżysera Znanieckiego.

   Spektakl 16+
Źródło
   Twórcy chorzowskiej wersji niczego nie owijają w bawełnę. Skoro "Jekyll & Hyde" w dużej mierze opowiada o rozpuście, tę rozpustę należy pokazać... Na szczęście, nie dosłownie. Jeżeli ktoś kupuje bilet, spodziewając się kipiących erotyzmem scen lub chociaż odsłaniających piersi kobiet, będzie bardzo rozczarowany. Pomimo, że w tym przedstawieniu nie brak sekwencji z oczywistym wręcz podtekstem seksualnym, mają one (przynajmniej w moim odczuciu) wydźwięk bardzo gorzki. Jak choćby jeden z bocznych planów, na których widzimy prostytutkę Nellie, z którą zabawia się po kolei kilku alfonsów. Po wszystkim Nellie przewraca się i tak wyczerpana leży, dopóki nie podbiegnie do niej zatroskana Lucy. Sama też imitacja aktu seksualnego jest pozbawiona wszelkich emocji. Nawet jedna z najbardziej gorących scen, czyli "Niebezpieczna gra", gdzie po prostu widać, że zarówno Jekyll, jak i Lucy są bardzo zaangażowani, budzi raczej grozę, niż odczucia erotyczne. Niemniej uważam, że są to sceny nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Zwłaszcza, że w piosence "Niech zjawią się panowie" mamy przyjemność podziwiać dżentelmenów w gorsetach, którzy zjeżdżają na rurze.

   Perełki obsady
   Niezaprzeczalną gwiazdą wieczoru jest - bo któż by inny - Janusz Kruciński. Przede wszystkim dlatego, że granie głównej roli w "Jekyllu" jest w zasadzie wybudowaniem dwóch kompletnie różnych postaci: dobrotliwego, choć zbuntowanego Henry'ego oraz mściwego, krwawego sędziego dusz, Edwarda. I choć wydaje się, że ten wspaniały artysta mimo wszystko lepiej odnajduje się w postaci Jekylla, mroczny Hyde, głoszący swe mroczne orędzie zaledwie metr od mojego miejsca, wzbudził we mnie prawdziwe przerażenie.
   Jeżeli jest coś, czego zabrakło mi w tej kreacji, to z całą pewnością były to... włosy. Janusz, który w chwili premiery mógł cieszyć się piękną, długą czupryną, w momencie jej ścięcia nabrał bardzo grzecznego, salonowego wyglądu... Wygląd ten, niestety, udzielił się też Hyde'owi. Mimo wyraźnych prób artysty, by to eleganckie, męskie ścięcie nieco zwichrzyć.
   "Jekyll & Hyde" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie pozwala zachwycać się nie tylko główną postacią... Choćby występujący w roli sir Danversa Andrzej Kowalczyk przekonał mnie do siebie jak jeszcze w żadnej ze swoich dotychczasowych kreacji. Tak samo Adam Szymura (generał Glossop). Wydawać by się mogło, że obaj panowie czują się doskonale w tych rolach, co prawda niewielkich, ale naprawdę fantastycznie poprowadzonych. Generał był suchym, twardym mężczyzną, groźnym i stoicko spokojnym zarazem, który ożywił się tylko raz - paradoksalnie, w momencie umierania. Zaś sir Denvers okazał się niezwykle ciepły i ojcowski, nawet jako członek bezwzględnej Rady Nadzorczej. Bardzo mi się to w nim podobało.

Źródło
Mam ogromny problem z uzasadnieniem mojego zachwytu nad Jarosławem Czarneckim... wyłącznie dlatego, że z racji zajmowanego przeze mnie miejsca po prostu nie miałam możliwości prześledzenia wszystkich jego wejść. Jednak to, co zobaczyłam, wystarczyło, aby moje serce uznało, że tak, że to jest jedna z perełek spektaklu. Już na pierwszy rzut oka wydał mi się on postacią tak zimną i wstrętną, że tak naprawdę wzbudził we mnie strach w niewiele mniejszym stopniu, co Hyde.
   Jedną z barwniejszych postaci tego tytułu jest niewątpliwie Lady Beaconfield. Anna Ratajczyk, którą znam z samych komediowych ról, zdołała ocalić cały, wątły potencjał humorystyczny drzemiący w członkini Rady Nadzorczej. Pomógł jej w tym zdecydowanie Sebastian Ziomek, czyli sir Archibald Proops. Choć pozostający w cieniu Bessy, był jej genialnym uzupełnieniem, i pomimo, iż oboje byli bez wątpienia postaciami zasługującymi na karę (która finalnie ich spotkała), wywołali na mojej twarzy uśmiech kilkoma zabiegami artystycznymi... Anna Ratajczyk uzyskała to całą swoją osobowością, zaś Sebastian Ziomek kupił mnie wypowiadaniem niektórych fraz falsetem.
   Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o dwóch najważniejszych w historii kobietach... Zarówno Alona Szostak (Emma Carew) jak i Wioletta Białk (Lucy Harris) zachwycają głębokimi, psychologicznymi kreacjami oraz anielskimi głosami. Zwłaszcza Wioletta Białk, która pod koniec pierwszego aktu śpiewała słynne "Someone like you", wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Siedząc w pierwszym rzędzie, byłam świadkiem każdej, nawet najbardziej subtelnej emocji, która się w niej pojawiała... To wszystko było nieprawdopodobnie prawdziwe i mocne. Wiola Białk, śpiewając, miała łzy w oczach. Tak, jak ja miałam łzy w oczach, będąc świadkiem tej sceny.

Źródło
 
   Trudno mi wymienić każdego w tej recenzji, jednak prawda jest taka, że nie ma osoby, która mnie nie zachwyciła. Cała Rada Nadzorcza to zbiorowisko indywiduów, niepowtarzalnych i genialnych w swoich rolach, nawet tych najmniejszych... Oklaski należą się również tancerzom, którzy, przebrani w upiorne, dziurawe stroje, pojawiali się nieoczekiwanie w różnych scenach, stanowiąc wyśmienity komentarz dla akcji. Co prawda, wkładka z obsadą, którą otrzymałam razem z programem nazywa ich "cieniami mieszkanców Londynu"... Ja jednak czuję się przywiązana do mojej własnej interpretacji, według której ów pensjonariusze szpitala psychiatrycznego, którzy w magiczny sposób biorą udział w wydarzeniach, to po prostu metaforycznie przedstawiona energia miasta... Ci tancerze to żywe rekwizyty. Jak kłęby dymu, albo jak sinoniebieskie reflektory... tylko, no właśnie, ŻYWE. Przez co będące tysiąc razy bardziej niezwykłe od tradycyjnych środków podkręcania napięcia na scenie. Nie spełniają roli żadnego alter ego zwykłych ludzi z krwi i kości. Po prostu sobie są. Bo w tym mieście źle się dzieje. Są, zupełnie jak plamy z błota na śnieżnobiałej koszuli, albo jak krople trucizny w krwi pompowanej przez ludzkie serce...

   Groźnie, ale brawurowo
   Na pewno są osoby, którym mroczny, zimny klimat "Jekylla" niekoniecznie przypadnie do gustu... Trzeba przyznać, ten spektakl to rozrywka z dreszczykiem oraz znamię w psychice na co najmniej kilka dni. Jednak chyba nie znajdzie się widz, który nie będzie umiał docenić potężnej, kilkupoziomowej scenografii, dopieszczonych w najmniejszych szczegółach scen, wkładu emocjonalnego artystów... A muzyka Franka Wildhorna oraz teksty Lesliego Bricusse w tłumaczeniu Michała Ronikiera (libretto) oraz Michała Rusinka (piosenki) wspaniale dopełniają to niezwykłe widowisko.
   Czysty majstersztyk!

sobota, 10 czerwca 2017

Musicalowe pojedynki: "Cyrano". Dawid Pelowski vs. Przemysław Niedzielski

   "Cyrano" w Teatrze Muzycznym w Łodzi opowiada historię długonosego poety i mistrza szabli, Cyrano de Bergeraca. W tytułowego bohatera wciela się brawurowo Paweł Erdman; twórcy spektaklu słusznie doszli do wniosku, że szukanie drugiego aktora byłoby strzałem w kolano. Jednak dublura pojawia się w przypadku chociażby Christiana de Neuvillette - którą to postać biorę dzisiaj na warsztat. 
   Na ringu znajdują się:




WYGLĄD

   Raczej trudno powiedzieć, by którykolwiek z tych panów posiadał urodę idealnie wpisującą się w męski kanon piękna XVII wieku. Jednak, gdybym miała wybrać jednego z nich, byłby to Przemek Niedzielski. Bardzo podoba mi się jego twarz o lekko klasycznych rysach, a długie włosy, doklejony wąsik oraz melancholia w spojrzeniu tylko dodają mu uroku. Dawid Pelowski, choć również przystojny, w tym zestawieniu wydaje się aż do bólu współczesny. I - powiedzmy to sobie - odrobinkę za młody. Zuchwały wyraz twarzy oraz trochę bardziej widoczna dorosłość Przemka okazują się w tym przypadku dużo ciekawsze i zasługują u mnie na ocenę 5/6. Dawid otrzymuje 4/6.


AKTORSTWO

   Nie będę ukrywać - tutaj bardziej podobał mi się Przemek. Christian Dawida to zwykły, dobroduszny cwaniaczek i wydaje się, jakby był zbudowany przede wszystkim na prywatnej osobowości swojego odtwórcy. Jego prostota jest lekko wymuszona - przebija się przez nią inteligencja człowieka, który spędził kilka lat życia na czytaniu i interpretacji pięknych tekstów poezji i dramatu. Przemek Niedzielski zdecydowanie szukał prostoty Christiana znacznie dłużej i głębiej. Co mi się podoba najbardziej - nie zrobił z niego debila. Raczej kogoś, kto mógłby myśleć, ale nie zawsze mu się chce. Kogoś wychowanego w środowisku, gdzie rządzi ciało i praca fizyczna, a duchowość jest ograniczona do cotygodniowej Mszy oraz kilku pierwszych lat szkoły podstawowej. Stworzenie tego Adonisa tak prostolinijnym i niewrażliwym na sztukę jest konieczne, aby powstał wyraźny kontrast między nim a Cyrano: piękny i głupi versus brzydki i mądry. Przemek spisał się na medal. Dawid tylko na mocną czwórkę z plusem.
   Pelowski - 4,5/6, Niedzielski - 6/6.


ŚPIEW

   Jak przystało na Teatr Muzyczny w Łodzi, obaj aktorzy mogą pochwalić się wyszkolonymi, zdrowymi głosami. Nie ma ani jednego momentu, w którym choć jeden z nich zaśpiewałby zbyt ciężko albo zbyt nieczysto. Drobna różnica pojawia się tylko w songu "To nie o mnie chodziło"; Przemek Niedzielski wybudował naprawdę fajny nastrój, część wersów wykonując pół-śpiewem, pół-recytacją. Jednak uważam, że obu Christianów powinnam w tej kategorii nagrodzić najwyższą notą.
   Pelowski - 6/6, Niedzielski - 6/6.


TANIEC

   Jest to spektakl, w którym główni bohaterowie nie tańczą. Trochę szkoda...


ZAANGAŻOWANIE

   Naprawdę trudno wybrać bardziej zaangażowanego w swoją pracę Christiana... Obaj panowie są młodzi i pełni pasji. Nie ulega wątpliwości, że Przemek Niedzielski jest bardziej świadomym swego ciała i swoich możliwości aktorem, dlatego może się wydawać, że to on wykonał większą pracę i zasługuje na wyższą notę. Jednak, tak jak w przypadku śpiewu, nagrodzę po równo obu wykonawców; poświęcenie Dawida na pewno nie było mniejsze, co widać zwłaszcza, gdy się siedzi w pierwszych rzędach - oczy chłopaka zdradzają głęboki i nieustający monolog wewnętrzny.
   Pelowski - 6/6, Niedzielski - 6/6.


DODATKOWE PUNKTY
   Zarówno Dawid, jak i Przemek, dostają po jednym dodatkowym punkcie: za scenę, w której Christian usiłuje samodzielnie wyznać miłość Roksanie. Obaj są w tej scenie absolutnie fantastyczni :)


   Podsumowując:
   Dawid Pelowski: 22,5 pkt
   Przemysław Niedzielski: 24 pkt

   
   Dzisiejszy pojedynek musicalowy wygrał Przemysław Niedzielski! Jednak jest to artysta, z którym naprawdę nie jest wstyd przegrać. Różnica poziomu obu Christianów to tak naprawdę kwestia kilku kosmetycznych spraw, dlatego każdy z artystów może być z siebie dumny. Tak, jak ja w równym stopniu polecam obu, choć z zaznaczeniem, że gdy w obsadzie znajduje się Niedzielski, kontrast między postaciami staje się niemal bajkowy i zapewnia niezapomniane przeżycia.

Popularne posty