niedziela, 6 lutego 2022

"Doktor Żywago": terror, który wyrósł na szczątkach utopii [RECENZJA]

   Zaadaptowanie wielkiego dzieła na musical to zawsze ogromne wyzwanie. Abstrahując od fanów oryginału, którym dogodzić jest najtrudniej, to presja dorównania sławnej powieści, czy wybitnemu filmowi, może spędzać twórcom sen z powiek na długo przed światową prapremierą wersji scenicznej. A jednak amerykańska kompozytorka Lucy Simon postanowiła sięgnąć po twórczość nagrodzonego literacką Nagrodą Nobla Borysa Pasternaka i opowiedzieć jego historię na nowo, językiem muzyki, świateł oraz żywych ludzi. Tym sposobem powstało coś szczególnego, czego polską inscenizację obejrzałam kilka tygodni temu w Białymstoku.
   "Doktor Żywago" w znanej nam dzisiaj formie zadebiutował w 2011 roku w Sydney, po pięciu latach od swoich narodzin w Kalifornii, gdzie oprócz Lucy Simon spłodziła go trójka innych artystów: odpowiadający za libretto Michael Weller, a także Amy Powers i Michael Korie, autorzy tekstów piosenek. Pojawienie się dzieła na Broadway'u w 2015 roku zakończyło się fiaskiem, ale nie było definitywnym końcem dobrej passy dzieła. Już dwa i pół roku później - 15 września 2017 roku - wylądowało ono w polskiej Operze i Filharmonii Podlaskiej, gdzie zostało wystawione z tekstami Daniela Wyszogrodzkiego, pod kierownictwem muzycznym Grzegorza Berniaka i w reżyserii Jakuba Szydłowskiego.




   W Polsce istnieje tylko kilka miejsc, którym można bez obaw powierzyć dzieło tak wielkie, jak "Doktor Żywago", i z pewnością należy do nich Opera i Filharmonia Podlaska. To właśnie tam, w 2013 roku ponownie wszedł na afisz polski "Upiór w operze", i choć duża część obsady pokrywała się z warszawską, to jednak wydarzenie pokazało, jak dobrym technicznie - przede wszystkim wokalnie - zespołem może pochwalić się scena w Białymstoku. Miasto, które zasłynęło jako kolebka aktorów-lalkarzy, ma równie dużo do powiedzenia w dziedzinie musicalu.
   O czym jest musical "Doktor Żywago"? Jest to historia rosyjskiego lekarza i poety, tytułowego Jurija Żywagi, który po śmierci swojego znanego i szanowanego ojca zostaje przygarnięty przez zaprzyjaźnioną rodzinę Gromieków. Dorastając, po kryjomu pisze wiersze w szkolnych zeszytach, a w końcu kończy studia medyczne i bierze ślub z córką swoich przybranych rodziców, Tonią. Z powodu trudnej sytuacji politycznej, którą wywołują zamieszki oraz rodzenie się komunizmu w Rosji, dochodzi do wniosku, że jako poeta będzie bezużyteczny dla swojej ojczyzny i postanawia podjąć pracę jako lekarz na froncie. W tym czasie poznaje Larę, młodą żonę marksisty Paszy Antipowa. Losy bohaterów splatają się w trakcie I wojny światowej oraz rozwijają podczas burzliwego okresu dwóch rosyjskich rewolucji, w czasie których na porządku dziennym stają się konfiskata majątku oraz ludobójstwo.
   Trudno oprzeć się wrażeniu, że musical wystawiany w Białymstoku opowiada historię stworzoną przez Borysa Pasternaka w bardzo skrótowy sposób. Gdyby podsumować linię fabularną, można by ją streścić w kilku, maksymalnie kilkunastu zdaniach. Tym, co buduje tę historię i przedstawia nam występujące w niej postacie - i tym, co moim zdaniem jest największą siłą tego dzieła - są głębokie przeżycia wewnętrzne, opowiadane poruszającą muzyką oraz poetyckimi tekstami. My, jako obserwatorzy, zostajemy wrzuceni w świat ociekający krwią, w którym bohaterowie, na czele z Jurą Żywagą, otwierają nam furtki do swoich serc, zapraszając do wspólnego przeżywania strachu, nadziei i namiętności. Te wszystkie historie, choć przedstawiają je ludzie wyznający różne poglądy i posiadający sprzeczne interesy, pokazują bardzo spójny i wręcz lekko stronniczy podział na dobro i zło. I chociaż jestem zwolenniczką dopuszczania do głosu każdej ze stron, myślę, że zbyt daleko posunięty relatywizm moralny, zwłaszcza w dziełach kultury, powoduje, że stajemy się wyrozumiali tam, gdzie dzieje się mnóstwo zła. Marksizm w rozumieniu Paszy Antipowa był piękną ideą, mającą zapewnić zgodę i dostatek całemu państwu, jednak w końcu musiał boleśnie zderzyć się z rzeczywistością i stał się narzędziem okrutnego terroru. Dla nas, ludzi XXI wieku powinna być to ważna i wyraźnie zaznaczona lekcja: każda wartość, nawet najpiękniejsza i najbardziej potrzebna, potrafi stać się krwawym orężem przeciwko ludzkości. Komunizm, dziś kojarzony z biedą, cenzurą i zamiatanymi pod dywan zbrodniami, powstał jako system utopijny, który miał zapewnić dobrobyt, równość i zniesienie klas społecznych. Dlaczego stało się inaczej, to temat na osobną, podpartą rzetelnymi informacjami dyskusję. Natomiast teraz możemy z tego wyciągnąć wniosek, że idea, której zaczyna przeszkadzać drugi człowiek, to tykająca bomba mogąca nieść przeraźliwe zniszczenie. Musical "Doktor Żywago", choć jest opowiedziany w sposób bardzo subiektywny, pozwala jasno i wyraźnie zobaczyć przepaść, w którą rewolucja wciąga własne dzieci. I to, moim zdaniem, jest jego ogromna siła.
   Tym, bez czego nie byłoby sukcesu dzieła i co buduje w musicalu niemal całą warstwę emocjonalną, jest muzyka. Muzyka, która w swoim nastroju i majestatycznej oprawie bardzo przypomina mi "Les Misérables", jednak jest zdecydowanie bardziej subtelna, a ja osobiście odbieram ją jako dużo trudniejszą. Melodie są przepiękne i głęboko wwiercają się w serce, a teksty mają w sobie dużo z poezji - tu ogromny ukłon w stronę Daniela Wyszogrodzkiego, który wspaniale uchwycił sposób wypowiadania się bohaterów i przekuł to w miłe dla ucha, ale i wymagające myślenia utwory liryczne. Wybierając się na ten spektakl, warto mieć świadomość jego złożonego języka - nie jest to dzieło zapewniające rozrywkę, ale potrzebujące naszej uważności, powagi oraz otwartego serca, aby mogło zostawić w nas piękne doświadczenie. Każdego jednak mogę z czystym sumieniem zachęcić, aby zarezerwował sobie taki jeden wieczór, nastroił się odpowiednio i przygotował na poznanie Jurija Żywagi w jego całej okazałości: jako lekarza na froncie przedstawionego językiem wrażliwego poety.
   Realizacja białostocka jest tym, z czego Polacy mogą być dumni, opowiadając za granicą o wystawianych u nas dziełach. Główna scena Opery i Filharmonii Podlaskiej zachwyca swoim rozmachem i możliwościami technicznymi, i bardzo byłam szczęśliwa widząc, że twórcy czerpali z tego pełnymi garściami. Scenografia stanowiła jednolitą całość, choć w niektórych scenach zaaranżowano przestrzeń niezwykle bogato, a w innych posługiwano się platformami, czy dymem. Ta dysproporcja okazała się jednym z elementów snucia opowieści, bo wydawać by się mogło, że niektóre sceny stawały się pretekstem do podziwiania rosyjskiej architektury przełomu XIX i XX wieku, a w innych dominowała mroczna pustka, z jednej strony potęgując uczucie niepokoju, a z drugiej dając przestrzeń poszczególnym bohaterom i ich przeżyciom. Efekt był naprawdę zachwycający, bo ani przez chwilę, przez niemalże trzy godziny trwania spektaklu, nie poczułam, że czegoś mi na tej scenie brakuje.
   Do utrzymania tego poczucia z pewnością przyczynili się też występujący artyści. Mam jedynie mieszane uczucia co do postaci Lary i Toni, które przedstawiają bardzo sztampowy obraz zakochanej kobiety. Zdaję sobie sprawę, iż realia, w których toczy się historia, nie dają zbyt dużego pola do popisu płci pięknej, mimo to - a może właśnie z tego powodu - znacznie bardziej podobała mi się Lara w wykonaniu Anny Gigiel, niż Tonia kreowana przez Ewę Łobaczewską. Tonia jako postać nie pokazała zbyt wiele charakteru, i choć zachwycała czystym, słodkim sopranem, trudno byłoby wymienić choćby kilka opisujących ją cech. Z kolei Lara (choć trudno zaprzeczyć, że scenariusz działał zdecydowanie na jej korzyść) pokazała w pełnej krasie, jak wiele sprzeczności nosi pod maską delikatnej, młodej kobiety. Oceniając cały spektakl, trudno mi wyjść z założenia innego, niż takie, że każdy aktor był tu na właściwym miejscu, jednak podsumowując pokazane tu umiejętności każdej z kobiet, Ewę Łobaczewską chciałabym słuchać w klasycznym repertuarze, a z Anną Gigiel przeżywać historie musicalowe od początku do końca.
   Spektakl, który jest podróżą przez życie tytułowego bohatera, wymaga charyzmatycznej, dobrze stworzonej głównej kreacji. Na moim spektaklu w Jurija Żywagę wcielał się Rafał Drozd, artysta, który tak wiele razy sprawdził się w innych produkcjach, że właściwie byłam spokojna o to, co zobaczę na scenie. I nie rozczarowałam się: otrzymałam postać głęboką, spójną i doskonale zaśpiewaną, która wciąż pozostaje żywa w mojej głowie, mimo upływu czasu. Podobne odczucia mam w stosunku do szorstkiego Wiktora Komarowskiego w wykonaniu Tomasza Steciuka, czy gwałtownej i pełnej sprzeczności postaci Strielnikowa, którą stworzył Marcin Wortmann. Casting tego musicalu okazuje się kolejnym wielkim plusem, bo chociaż obsadzeni są tu artyści znani i rozchwytywani w całej Polsce, to każdą kolejną sceną w pełni udowadniali, że zasługują na swoją sławę. W spektaklu znalazło się też miejsce dla młodych talentów, wśród których ja najbardziej zapamiętałam Kamila Wróblewskiego: stworzony przez niego Janko niezwykle poruszył mnie swoją odwagą mieszającą się z chłopięcą wrażliwością. Historia tej postaci była jedną z bardziej gorzkich w musicalu i sprawiła, że atmosfera buntu wobec okrucieństw wojny stała się jeszcze mocniej wyczuwalna.
   Jak prezentuje się białostocki "Doktor Żywago" ponad cztery lata po swojej premierze? W moim odczuciu jest to dzieło zrealizowane wybitnie, przez ludzi kochających musical i doskonale rozumiejących, czym ten gatunek powinien być. Tym bardziej ogromnie się cieszę, że nie stało się ono jedną z ofiar pandemii i że udało mi się je zobaczyć. Mogę sobie tylko życzyć, aby takiego oddania sztuce i takich umiejętności tworzenia musicali było w polskim świecie artystycznym jak najwięcej.



----------------------------------------------------------------------------
Znajdź mnie na Facebooku!  →  Spojrzenie na Musical
Jeśli spodobał Ci się wpis, wesprzyj mnie!  →  Patronite

Popularne posty