niedziela, 9 lipca 2017

10 typów widzów musicalowych

Dzisiaj mam dla Was porcję wiedzy na temat... Was. Oraz Waszych znajomych. I znajomych Waszych znajomych. I generalnie wszystkich tych, którzy kiedykolwiek... z własnej woli, czy pod przymusem... postawili stopę w teatrze.
A Ty? Którym z dziesięciu typów widzów teatralnych jesteś? :)


KOLEKCJONER

Jeżeli w tym kraju powstaje jakiś nowy musical, on obowiązkowo musi go obejrzeć. Ten typ widza posiada wprawdzie jakieś tam swoje preferencje, bo nie zawsze wychodzi z teatru zadowolony, jednak rasowy Kolekcjoner uważa "zaliczenie" całego bieżącego repertuaru za swój obowiązek. Jednocześnie nie może odżałować tytułów, które zeszły z afisza, zanim rozpoczęła się jego przygoda ze sztuką. 
Większość Kolekcjonerów zbiera i zachłannie przechowuje zużyte bilety, programy teatralne, ale nade wszystko - autografy i wspólne zdjęcia z artystami. Bardziej ortodoksyjne okazy polują nie tylko na główną obsadę, ale i na zespół baletowy, orkiestrę, reżysera, scenografa, a plotka głosi, że nawet inspicjenta, o ile został on wymieniony w programie. Jego cechą charakterystyczną jest właśnie ów papierowy informator, trzymany pod pachą i służący głównie do zbierania graficznych trofeów. Często w wielu różnych egzemplarzach.



NIESPEŁNIONY ARTYSTA

Do teatru przychodzi tęsknić. To właśnie w tej instytucji odkrył swoje powołanie i przeznaczenie, którego z różnych powodów nie był w stanie zrealizować. Choć nie zawsze go na to stać - Niespełnieni potrafią skończyć zarówno w prestiżowej korpo, jak i w barze szybkiej obsługi - dąży do jak najbliższego kontaktu ze sceną. Zazwyczaj w jednym celu: aby analizować każdy krok swoich niedoszłych kolegów i zawsze dochodzić do wniosku, że on by to wszystko zrobił lepiej. 
Od tego, czy mamy do czynienia z Niespełnionus pozytywis, czy Niespełnionus frustratis, zależy, czy po spektaklu uda się on do domu, czy pod wejście służbowe. Pozytywis będzie próbował pozyskać współczujące miny artystów oraz ich zapewnienia, że nie należy się poddawać. Frustratis z reguły utracił już wszelką nadzieję, a kontakt z tymi, którzy mieli szczęście, znajomości lub po prostu większe cycki, zwyczajnie działa mu na nerwy.



FAN JEDNEGO TEATRU

Mówi o sobie "miłośnik teatru", choć naprawdę ciężko wyciągnąć go w miejsce inne, niż TO KONKRETNE. Często wynika to z przyczyn czysto geograficznych, choć bywają i tacy FJT, którzy upatrzyli sobie jedno, niekoniecznie bliskie swego domu miejsce na mapie i urządzają comiesięczne wyprawy, urastające do rangi pielgrzymek. W swojej teatralnej Mekce znają większość zespołu, tak, jak większość zespołu zna ich. Repertuar miesięczny jest dla nich jak tabliczka mnożenia, a libretto dowolnego spektaklu mogą recytować, wyrwani ze snu o trzeciej nad ranem.
Fan Jednego Teatru okazjonalnie odwiedza inne instytucje. Zna się na sztuce i potrafi docenić dobrze zrobiony musical, jednak zawsze prędzej czy później wraca tam, gdzie bije jego serce. Również dlatego, że dzięki różnym członkostwom, znajomościom, promocjom w stylu "co czterdziesty bilet gratis", wychodzi mu to po prostu taniej.



FAN JEDNEGO AKTORA

Nieważne co, nieważne gdzie... ważne, czy będzie tam ON.
Częstotliwość wizyt Fanów Jednego Aktora w teatrze uzależniona jest od grafiku ich idoli. Jeżeli jest to artysta, który tłucze sześć spektakli w tygodniu w Romie, frekwencja FJA w Romie waha się zazwyczaj od jednej wizyty w miesiącu po sześć w ciągu tygodnia. Jeśli zaś wspomniane Guru jednego dnia gra w operze w Białymstoku, drugiego śpiewa chórki w występie lokalnej gwiazdy disco polo na Helu, za tydzień o tej porze gra już niewielką rolę w Teatrze Nowym w Zabrzu, a w najbliższych planach ma jeszcze prowadzenie Dni Środy Wielkopolskiej, nie ma nic dziwnego w tym, że FJA zagości na wszystkich tych wydarzeniach. Wbrew pozorom, nie jest to w żadnym wypadku istota niewrażliwa, kierująca się ślepą miłością lub ukrytym interesem; po prostu Jedyną Słuszną Sztuką dla niej jest głos, twarz i wszelkie inne oznaki fizycznej obecności Pana Idola lub Pani Idolki.
Fan Jednego Aktora to wspólna nazwa gatunkowa dla wielu pomniejszych okazów, które różnią się od siebie m.in. stopniem zażyłości z Idolem, ale również poziomem desperacji, a nawet agresji. Najbardziej skrajne przypadki wykazują podobieństwa do gatunków takich, jak stalkerzy lub kibole, jednak przeciętny FJA jest ulubieńcem swojego Wybrańca oraz przywódcą szerszej grupy fanów, podzielających jego preferencje. Częstą jego cechą jest ponadprzeciętna kreatywność, a także umiejętność pieczenia pysznych ciastek lub babeczek.



ŚWIATOWIEC

Choć repertuar okolicznych scen mówi mu tyle, co chińskie znaki, to Teatr Narodowy (rzadziej Roma lub Buffo) jest instytucją, którą Światowiec odwiedza przynajmniej raz na dwa lata. Najważniejszym dla niego wyznacznikiem sztuki jest prestiż miejsca lub spektaklu, a także występująca obsada. 
Czego można dowiedzieć się od Światowca, który wybrał się na kosztowną wycieczkę, aby - jak sam to ujął - "się odchamić"?
a) W którym rzędzie siedział - w domyśle w jednym z pierwszych;
b) które wielkie gwiazdy pojawiły się w obsadzie;
c) że spadł żyrandol / padał deszcz / w miejsce kropek wstaw inną, niecodzienną atrakcję;
d) że na spektaklu rozdawano wino;
e) że bardzo mu się podobało.
Darmo pytać go o całą obsadę (nigdy nie pomyśli o wzięciu ulotki), o historię, o refleksje... Wydaje się, iż Światowcy to potomkowie widzów teatrów elżbietańskich, którzy kupowali miejsca nad sceną; bowiem nie przyszli do teatru po to, by oglądać przedstawienie. Oni przyszli do teatru, aby oglądano tam ICH.



MIŁOŚNIK SZTUKI

Niczym rasowy modernista, wyznaje zasadę "sztuki dla sztuki". Nie potrzebuje odpowiedniej obsady, prestiżu przedstawienia, a do portfela jest w stanie sięgnąć naprawdę głęboko; w przeciwieństwie do Kolekcjonera, nie zadowala się najtańszą strefą, ani stojącą wejściówką. Spektakl jest dla niego swego rodzaju celebracją, dlatego dużą uwagę poświęca komfortowi jego obejrzenia. 
Miłośnicy z reguły muszą dzielić swoją miłość do teatru z wieloma innymi artystycznymi aktywnościami. Jest to typ powszechny szczególnie wśród zamożniejszych emerytów, którzy wypełniają wolny czas rozwijaniem tego, na co nie starczyło czasu w młodości. Jednak niemal w każdym przedziale wiekowym można znaleźć kogoś, kto w sposób elokwentny prowadzi dyskusje o teatrze, wplatając do swej wypowiedzi różne nawiązania kulturowe oraz chwaląc się znajomością występującej obsady. Taka osoba ma swój własny, wyrobiony gust, jednak posiada dar mówienia w sposób taktowny i kulturalny nawet o scenach, które były wyjątkowo nieudane.



KOLEGA NA WEJŚCIÓWKĘ

Generalnie kocha teatr, choć miłość ta rzadko wiąże się z sięganiem do kieszeni. Jest to jeden z tych szczęściarzy, którzy związali się z teatrem zawodowo lub też planują to uczynić w niedalekiej przyszłości. Granie Żyda Ósmego, czy Niemego Lokaja trzy razy w miesiącu upoważnia go do darmowego siedzenia na widowni tak często, jak tylko ma na to ochotę. Prowadzi on też wymianę wejściówek z kolegami z innych teatrów, co jest pewną odskocznią od oglądania w kółko tych samych przedstawień.
Jako student, Kolega Na Wejściówkę stanie na rzęsach, aby w ramach pracy licencjackiej, czy magisterskiej przeprowadzić kilka wywiadów z artystami, a jak się uda, to z samym dyrektorem placówki. I to bez względu na to, czy studiuje teatrologię, czy inżynierię genetyczną. Mając zaś ukończone studia i - chwilowo - żadnych perspektyw na pracę w teatrze, korzysta z licznych znajomości, aby wchodzić taniej, a czasem nawet całkowicie za darmo. Poznać go jest niezwykle łatwo: z reguły na widownię wchodzi wejściem służbowym, nierzadko też korzysta z dostawianych pracowniczych krzesełek.



RADOSNY BYWALEC

Ten typ widza traktuje teatr tak samo, jak wyjście do kina, czy na rower. Nie czuje wewnętrznej presji, by obejrzeć absolutnie wszystko, co znajduje się w bieżącym repertuarze, jednak rekomendacje znajomych lub po prostu brak planów na niedzielne popołudnie sprawiają, że lista poznanych tytułów jest naprawdę długa.
Bywalcy są z jednej strony osobami kulturalnymi i oczytanymi, a z drugiej zostawiającymi sobie ogromny margines swobody. Ubierają się ładnie, choć niekoniecznie galowo. Są samodzielni; bez problemu trafią do toalety, kupią sobie napój w bufecie, a nawet znajdą miejsce na widowni. Zazwyczaj tworzą stada, których liczba waha się od trzech do kilkunastu osób. Zawsze uśmiechnięci i pełni energii, którą zarażają wszystkich wokół. Rzadko są na tyle bogaci, by siadać w najdroższych rzędach, jednak w miarę możliwości starają się zapewnić sobie komfort oglądania przedstawienia.



GOŚĆ

Czyli osoba specjalnej troski. Goście zjawiają się w teatrze tak rzadko, że nie mają zielonego pojęcia o wyglądzie i funkcjonowaniu tej instytucji. Wydaje im się, iż każde drzwi na widownię prowadzą na inne przedstawienie (tzw. "syndrom kinomaniaka"). Potrafią zastanawiać się, czy w budynku w ogóle znajduje się toaleta. Na spektakl długości "Skrzypka na dachu" przychodzą bez żadnej kanapki, czy butelki z wodą, a gdy głód lub pragnienie zagna ich do znalezionego cudem bufetu, zazwyczaj kończy się to awanturą, spowodowaną TAKIMI cenami za głupiego batona. Często też nie pamiętają tytułu przedstawienia, nie wspominając o wybranym przez siebie miejscu. Prawdziwa zmora dla obsługi widowni, ponieważ to oczywiście wina biednych studentów dorabiających w teatrze, że loża IV nie znajduje się na parterze, a widz jest osobą starszą i nie może chodzić po schodach.
Jednak problemy związane z Gośćmi kończą się zazwyczaj po rozpoczęciu spektaklu. Jakby nie patrzeć, są to osoby, które przygnał w to miejsce głód sztuki i/lub rozrywki - a ponieważ Goście bardzo selektywnie dobierają sobie przedstawienia, zazwyczaj wychodzą z teatru zadowoleni.



OSOBA TOWARZYSZĄCA

Nikt z nas właściwie nie wie, dlaczego to stworzenie znalazło się w teatrze. Z reguły nie daje się zaciągnąć na żadne promocje, żadne gwiazdy w obsadzie, ani nawet na żadne namowy zachwyconych przedstawieniem kolegów. Ale w końcu jest, chciałoby się powiedzieć: nareszcie. Z tym, że urok jednego z najcudowniejszych miejsc na świecie z jakiegoś powodu zdaje się na niego nie działać. Nigdy nie przychodzi sam; najczęściej jest tzw. "parą" dla kogoś, kto niechcący zdobył podwójne zaproszenie, które w innym przypadku po prostu się zmarnuje. Przedstawienie go nudzi, tłum widzów irytuje, a największym szczęściem jest perspektywa szybkiego powrotu do domu. Jednak trudno jest go winić o taki stan rzeczy, ponieważ on i sztuka po prostu nie idą ze sobą w parze. 
Istnieje również taka odmiana Osoby Towarzyszącej, która "raczej toleruje teatr" i od czasu do czasu pozwala się do niego zaprosić, bardziej jednak dla osoby zapraszającej, niż dla samej sztuki. 


Wszystkie grafiki użyte w notce pochodzą z TEJ witryny.

środa, 5 lipca 2017

Najlepsze sceny musicalowe sezonu 2016/2017

   Rozpoczęły się wakacje i w większości teatrów oznacza to przerwę w pracy. Oczywiście, niektóre sceny postanowiły zrobić zadość swoim najbardziej ortodoksyjnym fanom i planują wystawić coś również w lipcu i sierpniu (w te wakacje możemy zatem zobaczyć m.in. "Notre-Dame de Paris" w Gdyni, czy "Kinky Boots" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie). Nie zmienia to jednak faktu, iż sezon artystyczny 2016/2017 został już oficjalnie zamknięty i czas na małe podsumowanie.
   Ponieważ w tym roku miałam niesłychaną przyjemność pracować w Teatrze Muzycznym w Łodzi, ilość obsłużonych (a więc i obejrzanych ;) ) przeze mnie spektakli jest dość duża i zwyczajnie nie chce mi się robić bilansu: co, gdzie, kiedy i za ile ;) Pomyślałam, że znacznie ciekawszą formą będzie wybranie podium oraz kilku wyróżnień najlepszych, najbardziej zapadających w pamięć scen, które udało mi się zobaczyć.
   Kryteria są różne; oczywiście, największe wrażenie robiły na mnie sekwencje typowo musicalowe, czyli jednoczesny śpiew i taniec. Jednak dokonując wyboru, kierowałam się również indywidualnością pojedynczych wykonawców, wszelkimi walorami artystycznymi oraz ogólnym wyrazem sceny.
   Oto moi faworyci! :)


WYRÓŻNIENIE
"Aj jaj, handelek!" z przedstawienia muzycznego "Aj waj! czyli historie z cynamonem" wystawianego w Teatrze Muzycznym w Łodzi

źródło obrazka

   Rzadko mówi się oficjalnie, iż dzieło Rafała Kmity i Bolesława Rawskiego to musical. I faktycznie, trochę brakuje mu zwartej, przejrzystej fabuły; zamiast tego widz otrzymuje zestaw scenek z życia społeczności żydowskiej, jednak nie zmienia to faktu, iż spektakl obfituje w zabiegi charakterystyczne dla musicali. Ponadto w "Aj Waju!" możemy podziwiać nie tylko przepiękną muzykę i taniec, inspirowane kulturą żydowską, ale przede wszystkim - scenki pełne wyśmienitego humoru. 
   "Aj jaj, handelek" to chyba wybór bardzo symboliczny, bo na wyróżnienie zasługuje cały spektakl. Jednak uważam, że jednym z najlepszych reprezentantów tego tytułu jest właśnie scena handlu między Żydami. Jest to nie tylko numer z fajną muzyką oraz miłą dla oka sekwencją taneczną; charakteryzuje się on przede wszystkim dowcipem, który w sposób niezaprzeczalny przekroczył granice absurdu, nie przekraczając przy tym granicy dobrego smaku.


WYRÓŻNIENIE
Scena na komendzie z musicalu dla dzieci "Zorro" wystawianego 
w Teatrze Muzycznym w Łodzi

źródło obrazka

   W tej scenie poznajemy kapitana Monastario (Paweł Erdman/Marcin Ciechowicz) i jego "dzielnych żołnierzy": przede wszystkim ciapowatych Lopeza, Gomeza i Torresa (Czesław Drechsler, Dawid Sobczyk, Marek Prusisz/Michał Sobiech), małego i strachliwego Mendozę (fenomenalny Michał Mielczarek) oraz pasibrzucha Garcię (Maciej Markowski). Po krótkiej sekwencji mówionej rozpoczyna się piosenka uwieńczona choreografią. Scena pojawia się w pierwszym akcie i zapoznaje widza z postaciami biorącymi udział w bajce.
   Nie jestem takim znowu młodym widzem, jednak "Zorro" w Teatrze Muzycznym w Łodzi uważam za majstersztyk. Oczywiście, nie bez znaczenia jest fakt, iż reżyserem oraz autorem libretta jest Jacek Bończyk. Jego spektakle charakteryzują się mnóstwem barw, wyrazistymi kreacjami aktorskimi oraz bogactwem małych smaczków; generalnie, jego prace to kawał doskonałej, teatralnej roboty. I tak, jak w przypadku "Aj Waja!", na wyróżnienie zasługuje całość... jednak postanowiłam wybrać scenę, w której zawarte są sekwencja aktorska, śpiew oraz taniec, a także największe perełki tego przedstawienia, czyli Michał Mielczarek, Paweł Erdman i Robert Sarnecki :)


WYRÓŻNIENIE
Pierwsza scena w metrze z musicalu "Ghost" w Teatrze Muzycznym w Gdyni



   Tu w zasadzie nie mam zbyt wiele do powiedzenia; pierwsza scena w metrze w musicalu "Ghost" jest niezwykle emocjonującym przeżyciem, nie tylko dlatego, że duch Sama goni swojego mordercę. Ów pościg zahacza o metro, w którym rządzi inny duch. Na widok intruza uruchamia on swe nadprzyrodzone moce i zaczyna poruszać przedmiotami... Widzowie są świadkami m.in. unoszących się nad ziemią pasażerów podziemnej kolejki. 
   Efekty specjalne tego przedstawienia są naprawdę imponujące i zapadają w pamięć niemal tak, jak przepiękne sceny wokalno-taneczne.



MIEJSCE 3
Dariusz Niebudek w utworze "The greatest star of all" 
Teatr Rozrywki w Chorzowie, musical "Bulwar Zachodzącego Słońca"
   

   Brązowy medal w moim zestawieniu przypadł w udziale piosence, na którą nigdy w życiu nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie wyjątkowo poruszające, głębokie wykonanie Dariusza Niebudka. Sam musical należy niewątpliwie do dzieł trudniejszych; nie ma tu lekkich choreografii w różowych sukienkach, prostych relacji między postaciami, czy choćby szczęśliwego zakończenia. To typowy dramat kryminalny, tyle, że z muzyką, tańcem i efektami specjalnymi. Czyli coś, na co muszę pojechać co najmniej trzy razy, zanim pokocham to całym sercem. Jednak podczas mojej wizyty na tym tytule w Chorzowie, w sposób szczególny zapadła mi w pamięć jedna kreacja: Max von Mayerling. Oczywiście, ponieważ Dariusz Niebudek wytrwale stoi na piedestale moich ulubionych artystów musicalowych, czekałam głównie na niego... Jednak nawet ja nie spodziewałam się, że ta z pozoru malutka rola zjeży mi włosy na głowie. Wszystko w tej kreacji: od zimnego głosu aż po stateczny sposób poruszania od samego początku wybudowało niesamowitą aurę człowieka-posągu. Aurę, która została gwałtownie rozbita w utworze "The greatest star of all"... Bo choć chłód i sztywność z pozoru nie są odpowiednim podłożem dla historii nieszczęśliwej miłości, to z biegiem akcji widz może na własne oczy i uszy przekonać się, że jest to połączenie niezwykle poruszające, a wręcz wstrząsające. W każdym razie było wstrząsające dla mnie... Jeszcze nigdy, odkąd pamiętam, nie płakałam w teatrze tak, jak po tym utworze. Sztywna forma Maxa von Mayerlinga, pod którą wręcz kipią nieskończone pokłady emocji to majstersztyk aktorski, za który chylę czoła przed Darkiem Niebudkiem. 


MIEJSCE 2
"Fasada" z musicalu "Jekyll & Hyde" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie

źródło obrazka

   Wydawać by się mogło, że stworzenie pięknej sceny musicalowej to dla artystów Teatru Rozrywki w Chorzowie tyle, co pstryknąć palcami. Zespół wydaje się niesamowicie zgrany ze sobą, co nie przeszkadza nikomu, nawet najgłębiej ukrytemu tancerzowi, stworzyć wyjątkową, niepowtarzalną kreację.
   "Fasada" z musicalu "Jekyll & Hyde" to muzyczna opowieść o londyńczykach oraz ich cieniach. Opowiadają oni o świecie, gdzie każdy udaje cnotliwego obywatela, a gdy gasną światła, zamienia się w lubieżną i samolubną bestię. Temat sam w sobie jest niezwykle mroczny i emocjonalny, a kostiumy, choreografia oraz cudowna indywidualność każdego z występujących tam artystów dosłownie wbijają w fotel. Wielkie chapeaus bas! 

   
MIEJSCE 1
"Puttin' on the Ritz" z musicalu "Młody Frankenstein" 
w Teatrze Rozrywki w Chorzowie

źródło obrazka

   Moim absolutnym faworytem sezonu artystycznego 2016/2017 jest wielka scena musicalowa pojawiająca się w drugim akcie chorzowskiego "Młodego Frankensteina". Jest to parodia utworu kojarzonego przede wszystkim z Fredem Astairem, a jej nawiązania nie kończą się tylko na muzyce, ale obejmują także image artystów: czarne fraki, cylindry oraz laski. Całość jest, oczywiście, stepowana. 
   Bohater numeru to świeżo okiełznany Potwór, który prezentuje mieszkańcom Transylwanii swoją nieszkodliwość oraz artystyczną wrażliwość. Pomagają mu w tym jego twórcy i przyjaciele, czyli dr Frederick Frankenstein, jego wierny sługa Igor, asystentka Inga, gosposia Frau oraz - co nie jest przecież niczym niezwykłym w musicalu - cały zastęp stepujących szkieletów.
   Wszystko w tej scenie - od wspaniałej aranżacji Mateusza Walacha po moje ukochane stepowanie - sprawiło, że przez dziesięć minut trwania tego niezwykłego widowiska siedziałam z rozdziawioną buzią. Wszystko tam było takie, jakie być powinno, nie pojawił się ani jeden zbędny element, a artyści zachwycali zaangażowaniem i niesamowitą kondycją. Naprawdę trudno mi znaleźć słowa na opisanie mojego zachwytu... niech złoty medal dla "Puttin' on the Ritz" w moim rankingu mówi sam za siebie.


   Podsumowanie
   Choć większość tego sezonu artystycznego spędziłam w Teatrze Muzycznym w Łodzi, to całe moje podium zostało zajęte przez spektakle wystawiane w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Aż dwie z sześciu wyróżnionych sekwencji zostały wyreżyserowane przez Jacka Bończyka, a kolejne dwie - przez Michała Znanieckiego. Aż cztery wybrane przeze mnie sceny to numery zbiorowe, znalazł się również jeden, który jest tylko mówiony oraz jeden wykonywany solo.

   Sezon artystyczny 2016/2017 był dla mnie niezwykle aktywny musicalowo. Powyższe zestawienie mogłoby być dwa, a nawet trzy razy dłuższe, ponieważ wybranie tych najlepszych scen wiązało się z pominięciem innych, równie dobrych i brawurowych. Ale myślę, że świadczy to tylko o naprawdę wysokim poziomie, jaki w tym roku pokazały polskie sceny muzyczne. To naprawdę wspaniałe, widzieć, jak z roku na rok zaczynamy dorównywać poziomem zagranicznym teatrom... i choć nie mamy do dyspozycji tak wielkich budżetów, naszym artystom na pewno nie brakuje zarówno serca, jak i kreatywności.

Popularne posty