piątek, 17 stycznia 2020

Spojrzenie na... musical dla najmłodszych: "Kot w butach" w Teatrze Rozrywki

fot. Tomasz Zakrzewski
Kolejną, trochę spontaniczną wizytą w teatrze w Nowym Roku 2020 okazał się być tytuł dla nieco młodszych widzów, który znajduje się w repertuarze Teatru Rozrywki w Chorzowie. Miałam wiele powodów, by czekać właśnie na ten spektakl i jeszcze więcej, by poświęcić mu czas przy okazji styczniowego seta. Przede wszystkim, jestem wyjątkowo zżyta z musicalem Bończyka i Krzywańskiego "Zorro", który wielokrotnie obsługiwałam podczas mojej pracy w Teatrze Muzycznym w Łodzi, a "Kot w butach" jest czymś w rodzaju jego starszego brata. Mam też ogromną słabość do scenografii Grzegorza Policińskiego, więc byłam praktycznie pewna czekającej mnie feerii barw i fantazyjnych elementów dekoracji, które przenoszą widza do zupełnie innego świata. No i Izabella Malik oraz Marek Chudziński w obsadzie... to mówi samo za siebie.
   Zacznijmy od tego, co dokładnie kryje się za doskonale znanym nam baśniowym tytułem? Nie ma tu niespodzianki: na "Kocie w butach" oglądamy historię najmłodszego syna młynarza, który z pomocą sprytnego, gadającego kota staje się przyjacielem okolicznego króla, kandydatem do ręki księżniczki, a finalnie - właścicielem wspaniałego zamku odebranego złemu czarodziejowi. Fabuła jest prosta, stworzona dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, tak samo, jak muzyka, scenografia i wszystkie pozostałe elementy. Jednak poważne potraktowanie młodego widza, staranność wykonania oraz dowcipny styl reżyserski sprawiły, że ja, jako osoba dorosła, również mogłam w tym spektaklu odnaleźć coś dla siebie... Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że bawiłam się wcale nie gorzej, niż śmiejące się i wciągane w interakcję przedszkolaki wokół mnie.
   Muszę przyznać, że jednym z najważniejszych powodów, dla których spędziłam te dwie godziny aż tak przyjemnie, była fantastyczna praca zespołu artystycznego. Dobrze mi znani aktorzy Rozrywki już nieraz mnie wzruszali, czy rozbawiali, ale podczas tego spektaklu mieli okazję pokazać twarze, jakich jeszcze nie widziałam w żadnej innej produkcji. Musicalowa baśń to forma, która wymaga zastosowania nieco innych środków przekazu, przede wszystkim przez uproszczenie fabuły i psychologii - pojawia się tu mnóstwo miejsca na wyobraźnię, czy na swobodne, kreskówkowe rozwiązania. Stąd prawdziwa mnogość fantastycznie wykreowanych zwierzątek (do moich ulubieńców należą Maciek Cierzniak jako tchórzliwy zając oraz zadziornie szczebiocząca wiewiórka, Anna Surma). Jest też Dionizy - wesoły narrator, który rozmawia z dziećmi i uważnie obserwuje przez swoją lunetę toczącą się historię.
Na wcielającą się w tytułową postać Izę Malik zwróciłam uwagę już podczas mojej pierwszej wizyty w Rozrywce w 2014 roku. Jako oświetleniowiec Mariola w "Producentach" wydała mi się bardzo charyzmatyczną artystką, a jej kolejne wcielenia tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzały... pomimo, że nigdy nie były to duże role. "Duże", rzecz jasna, pod względem ilości materiału. Dla mnie jej Ziggy w "Młodym Frankensteinie", czy panna Jones w "Jak odnieść sukces..." to tematy na osobne wpisy. Nie będę owijać w bawełnę, Izabellę Malik uwielbiam i od dawna wiedziałam, że moje pojawienie się na "Kocie w butach", gdzie NARESZCIE gra ona główną rolę, jest tylko kwestią czasu. Czy się rozczarowałam? Absolutnie nie. Sceniczny sposób bycia Izy Malik niezmiennie mnie zachwyca, choć wymyka się wszelkim definicjom... Jest on z jednej strony swobodny i naturalny, z drugiej trochę kreskówkowy, z innej znów impulsywny i przeplatany mnóstwem nieartykułowanych dźwięków. Iza Malik jest w tym wszystkim niezwykle spójna, zabawna... i porywająca. Opowiadaną przez nią historię śledzi się z zaciekawieniem, a jej postać jest wiarygodna aż po czubki palców (pazurów?). W dodatku interakcje z innymi bohaterami w jej wykonaniu to złoto - wydają się zupełnie spontaniczne, a towarzyszące im emocje, mimo kreskówkowości, są absolutnie do kupienia. Myślę, że niejeden przedszkolak z widowni zasypiał tego dnia, marząc, by w jego życiu pojawił się taki zwariowany i jednocześnie uroczy zwierzaczek, jak Kot, którego stworzyła właśnie Izabella Malik.

   Poza szeregiem pobocznych postaci (wśród których po prostu muszę wyróżnić Tomasza Wojtana i Annę Ratajczyk, ponieważ na wspomnienie ich zabawnych, wyrazistych kreacji, nie mogę przestać się uśmiechać), pojawiły się jeszcze trzy istotne charaktery: Król, Królewna oraz Zły Czarodziej. Ten ostatni, stworzony przez Jarosława Czarneckiego, pojawił się tylko w jednej scenie, jednak stuprocentowo wypełnił zadanie baśniowego antagonisty: był groźny i zatruwał życie okolicznym mieszkańcom, ale stanąwszy twarzą w twarz z głównym bohaterem, dał się pokonać, a na zgliszczach jego mrocznych ziem powstała kraina mlekiem i miodem płynąca. Fantastycznie się oglądało to krótkie wejście ciemnej postaci, zwłaszcza w wykonaniu Jarka Czarneckiego, który wydobył z niej cały komizm, sprawiając, że miała ona w sobie tyle samo próżności, co czarnej magii. Było to fantastyczne ukoronowanie wszystkich kreacji tego spektaklu. Jeśli zaś chodzi o Króla i Królewnę, w których wcielali się Andrzej Kowalczyk i Wioleta Malchar-Moś, stworzyli oni uroczy duet ojca i córki, jednocześnie w pełni wykorzystując potencjał drzemiący w ich postaciach. Król był ospałym i wiecznie głodnym leniuchem, którego głównym zajęciem jest siedzenie na tronie. Ja odebrałam go trochę jako dziecięcą karykaturę nudnego dorosłego... w dodatku nie wątpię, że duża część młodych widzów, jadąc po spektaklu na obiad, będzie ze śmiechem powtarzała za nim: "Ależ ja jestem głodny! Dlaczego ja zawsze jestem głodny?". Niemniej była to postać dobroduszna i sympatyczna, podobnie jak Królewna: choć wyraźnie wzorowana na rozpieszczonej i kapryszącej małej dziewczynce (w tej kreacji zgadzało się WSZYSTKO, od głosu, przez mimikę, po każdy gest i ruch, jednocześnie uroczy i dziecięco nieporadny), pokazała również swoją drugą, bardzo wrażliwą twarz. Jej piosenka opowiadająca o tym, że wcale niełatwo być grzeczną królewną oraz o oczekiwaniu na miłość życia, wprowadza do spektaklu słodko-gorzką, sentymentalną nutę, dając nieco oddechu między innymi, zabarwionymi humorem sekwencjami. Choć Wiola Malchar-Moś w zdecydowanej większości grywa - nazwijmy to ładnie - panny do towarzystwa, tutaj udowodniła, że stać ją na wiele, wiele więcej. Dla mnie niesamowita jest już sama plastyczność jej urody, która dobrze się sprawdza zarówno w obcisłym kostiumie i wyzywającym makijażu, jak i w towarzystwie różowej sukienki i niesfornych loczków... a otrzymując znów głęboką i bardzo wiarygodną kreację, mogę tylko niecierpliwie czekać na kolejne role i spodziewać się tego, co najlepsze.
   Bardzo fajne jest to, że "Kot w butach", pomimo bycia samodzielną produkcją, jest połączony z innym musicalem duetu Bończyk & Krzywański, czyli wspomnianym już wyżej "Zorro". Połączenie to funkcjonuje głównie za sprawą narratora Dionizego oraz śpiewanej przez niego piosenki o bajkach. "Zorra" poznałam w Łodzi, gdzie w Dionizego wcielali się Piotr Płuska na zmianę z Karolem Lizakiem, jednak przeglądając stronę Teatru Rozrywki, gdzie ten tytuł zagościł w poprzednim sezonie, widzę, że łapaczem bajek niezmiennie jest Kamil Franczak. Lecz na tym podobieństwa się nie kończą: scenografia w obu produkcjach również ma identyczną, ciepłą bazę imitującą drzewa (i chyba nie trzeba dodawać, że za obie odpowiada Grzegorz Policiński)... Można też zauważyć, że i tu, i tu w rolę czarnego charakteru wciela się Jarosław Czarnecki. To trochę tak, jakbyśmy czytali wielką księgę bajek, z ilustracjami tego samego autora oraz pisane takim samym stylem - a jednak zabierające nas do zupełnie innych światów. Nie wiem, czy poza tymi dwiema produkcjami Jacek Bończyk i Zbigniew Krzywański stworzyli coś jeszcze w obrębie tego wspaniale zapowiadającego się cyklu, ale jeśli nie... niech prędko biorą się do roboty. Mam nadzieję, że ta piękna, tak obiecująco zaczęta teatralna księga bajek będzie się pięknie rozwijać i cieszyć nie tylko mnie, ale być może również moje przyszłe dzieci. Myślę, że naprawdę fajnie byłoby razem z własną pociechą obserwować przemianę Młodego, śledzić Kota i jego zwariowane pomysły, rozmawiać z Dionizym, a potem śpiewać w drodze do domu: "Bajki są właśnie po to, żeby dzieci z ochotą chciały zawsze poznawać je..."

Popularne posty