środa, 30 maja 2018

3 x JESUS CHRIST SUPERSTAR: pojedynek musicali

   Musical "Jesus Christ Superstar" to jeden z najpopularniejszych tytułów w naszym kraju, o czym świadczy fakt, iż obecnie wystawiany jest na aż trzech scenach w Polsce: w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, Teatrze Muzycznym w Łodzi oraz Teatrze Rampa na warszawskim Targówku. Elektryzująca muzyka Andrew Lloyda Webbera, przejmujące teksty Tima Rice'a oraz historia jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci wszech czasów, Jezusa Chrystusa, nikogo nie pozostawiają obojętnym, bez względu na to, którą z trzech obecnie wystawianych produkcji mamy szansę oglądać.
   W tym sezonie artystycznym udało mi się zobaczyć wszystkie trzy wystawienia, i muszę przyznać - każda zostawiła we mnie zupełnie inne odczucia. To wydaje się wręcz niemożliwe, by jedno libretto i jedną partyturę można było dostosować do trzech tak zupełnie różnych wizji... Każda niesie ze sobą inne emocje, każda wyciska łzy w różnych momentach, i z każdej widz wychodzi z nowymi pytaniami w głowie. Nie zawsze są to pytania tylko o historię, ale również o sposób interpretacji. W końcu bez względu na to, czy odwiedzimy Śląsk, stolicę, czy miasto Tuwima, naszym punktem odniesienia zawsze pozostaje Pismo Święte i nieraz jesteśmy zaskakiwani rozwiązaniami, na jakie zdecydowali się twórcy.
   Z każdej z tych trzech inscenizacji napisałam recenzję - wszystkie można znaleźć na blogu:

  Teraz, posiłkując się nimi, stworzę zestawienie tych trzech polskich produkcji i subiektywnie zdecyduję, które elementy każdej z nich okazały się tymi najlepszymi. 



   Pojedynek chciałabym zacząć od przeanalizowania musicalu scena po scenie. Każdy z teatrów ma szansę dostać po 5 punktów za każdą z sekwencji.


Uwertura

   Jest to jeden z najważniejszych elementów każdego musicalu, który często jest tym decydującym, jak dzieło zostanie odebrane przez widzów. I w tym przypadku zdecydowanie najsłabiej prezentuje się Teatr Muzyczny w Łodzi. Rzeczywistość sceniczna została tu potraktowana bardzo płytko, ukazując po prostu wyznawców Jezusa, którzy zostają pobici przez służby specjalne. Pewnym urozmaiceniem mogą być migocące niebieskie światełka (na marginesie - reżyseria światła w tej inscenizacji to prawdziwy majstersztyk - brawa dla Tomasza Filipiaka), jednak całkowita rezygnacja z tańca powoduje, że musical na dzień dobry traci dużo ze swojej energii. Z o wiele większą przyjemnością oglądałam wspaniałe dzieło Santiago Bello w Teatrze Rampa, które nie tylko czerpało pełnymi garściami z Biblii, ale też prezentowało doskonały zespół taneczny sceny na Targówku. Podobną, wspaniałą energią charakteryzowała się sekwencja w Teatrze Rozrywki. Połączenie żywiołowego tańca ze wstawkami dramatycznymi - widzimy tu między innymi Piotra w niedwuznacznej sytuacji z Marią Magdaleną - daje prawdziwy przedsmak dzieła i pozwala cieszyć się naprawdę imponującymi umiejętnościami zespołu tanecznego.
   Przechodząc do punktacji:
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 5/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 1/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 5/5


Heaven on their minds

   Bez względu na to, jak zaprezentowała się uwertura, wkroczenie na scenę Judasza rozpoczyna właściwą część przedstawienia i może znacząco wpłynąć na nasz początkowy stosunek do spektaklu. I w moim przypadku dokładnie tak się stało: pierwszy zachwyt nad wspaniałą, niestarzejącą się choreografią w Teatrze Rozrywki rozpłynął się pod wpływem "Przenika myśli me" w wykonaniu Janusza Radka, które z kolei zestarzało się bardzo wyraźnie. W przekrzyczanej emisji artysty słychać było ogromny wysiłek, zaś w przebywaniu na scenie - sporą niepewność. O wiele ciekawszy i lepiej przygotowany technicznie wydaje mi się warszawski odtwórca roli Judasza, czyli Sebastian Machalski. Jednak to łódzcy artyści - Tomasz Bacajewski i Janusz Kruciński, obaj genialni, choć skrajnie od siebie różni - są moimi faworytami tej sceny.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 2/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5


Pierwsze sceny z Jezusem i apostołami

   Jest to moment, w którym na główny plan wysuwa się Jezus. Moim zdaniem, najlepszym odtwórcą tej roli we wszystkich trzech inscenizacjach jest Marcin Franc. I choć na początku spektaklu odczuwa się jego zbyt młody wiek, charyzma artysty i jego piękny, jasny głos, nie dają długo pamiętać o tej drobnostce. Równie pięknym głosem może pochwalić się Jakub Wocial, jednak ta kreacja - na mój gust nieco zbyt chłodna - wywiera na mnie trochę mniejsze wrażenie. Z kolei Maciej Balcar (choć z racji swojej pozycji w świecie rozrywki wydaje się najbardziej kompatybilny z odtwarzaną przez siebie postacią) jest jednak tym Jesusem, który przypadł mi do gustu najmniej.
   Wśród wszystkich trzech produkcji zdecydowanie wyróżnia się Warszawa, która nie tylko rezygnuje ze współczesnego wizerunku występujących artystów, zamieniając ich za pomocą kostiumów i ruchu scenicznego w chodzące alegorie, ale też w bardzo ciekawy sposób rozwiązuje problem zbyt małej przestrzeni: scenografia składa się z wielkiego krzyża i wiszących sznurów. Oświetlenie jest w ogromnej części żółte i wprowadza widza w niezwykły klimat Bliskiego Wschodu. Jest to bardzo nowatorskie spojrzenie na dzieło, które momentami wymaga jednak dopracowania, zwłaszcza, że jego pierwotna koncepcja koncertowa jest dosyć widoczna. Jeśli chodzi o pozostałe inscenizacje, moje wrażenia są bardzo podobne, być może w dużej mierze dzięki scenografii, którą w obu przypadkach zaprojektował Grzegorz Policiński. Ale, choć Teatr Rozrywki mógłby swoim poziomem energii obdzielić wszystkie teatry w Polsce, tym razem wypada najsłabiej. Pomimo wspaniałej reżyserii oraz wybijających się kreacji Piotra i Marii, para głównych męskich bohaterów sprawia wrażenie wyjętych z innej, nieco bardziej chłodnej i stonowanej bajki. Z kolei Teatr Muzyczny w Łodzi, pomimo posiadania bez wątpienia najlepszego polskiego Jezusa oraz Judasza, z całą swoją dyscypliną trochę przywodzi na myśl szwajcarski zegarek. Wychodzi więc:
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 3/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 4/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 5/5


U Kajfasza

   Trudno mi zgadnąć, z czego wynika tendencja do obsadzania ról kapłanów kobietami. I o ile w Chorzowie jest to towarzystwo mieszane, o tyle w Teatrze Rampa u boku Pawła Tucholskiego pojawiają się tylko panie: Brygida Turowska i Agnieszka Fajlhauer. Jest to duet dosyć mroczny, jednak generalnie nie wypada najgorzej. Jednak to w inscenizacji łódzkiej, gdzie postawiono na samych mężczyzn, którzy w dodatku w ogóle nie kojarzą się z kapłanami, ale z wysoko postawionymi urzędnikami, prezentuje się to moim zdaniem najlepiej. Gdy zaś dojdzie do śpiewanej kwestii Kajfasza... jest to prawdziwy nokaut. Żadna inna polska inscenizacja nie może pochwalić się w tej scenie artystą, który miałby głos tak niski i tak przeszywający - tu ogromne brawa dla wcielającego się w postać Kajfasza Pawła Erdmana. Bardzo fajny efekt daje również niebieskie światło. Dlatego właśnie tu nie może być mowy o innej punktacji:
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 2/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 3/5


Hosanna i piosenka Szymona Zeloty

   W kwestii chorzowskiej piosenki Szymona jestem niezwykle rozdarta, ponieważ wspaniała aranżacja i energetyczna choreografia są równoważone przez niezbyt sprawny popis wokalny Dominika Koralewskiego. Tu właściwie wygrywa tylko bardzo dobra choreografia, której z kolei w Łodzi w tych właśnie scenach zabrakło. Łódź, która może pochwalić się bardzo dobrym Szymonem - Rafałem Łysakiem - praktycznie przez cały spektakl cierpi z powodu wątłych scen tanecznych. I zarówno w "Hosannie", jak i w drugim numerze choreografia sprawia bardzo amatorskie wrażenie. Natomiast absolutnym strzałem w dziesiątkę okazała się inscenizacja warszawska, gdzie nie tylko zadbano o odpowiednie układy taneczne w obu tych scenach, ale też obsadzono w roli Szymona wspaniałego aktora o równie wspaniałym głosie - Przemysława Niedzielskiego. Tę część przedstawienia dodatkowo urozmaica fakt bezpośredniego kontaktu z widownią.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 3/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 2/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 5/5


Sen Piłata

   Jest to jedna z tych scen, których głównym zadaniem jest zapewnienie widzom oddechu między dwoma energetycznymi zastrzykami. Jednak nawet z tej pozornie mało ważnej sekwencji można zrobić coś pięknego, co udowadnia wschodząca gwiazda polskiego musicalu, Piotr Płuska. Fragment opowieści, który w Teatrze Muzycznym w Łodzi odbywa się przy opadniętej kurtynie, a na scenie, poza Piłatem, znajduje się tylko dwójka jego asystentów, to krótka, refleksyjna opowieść o śnie, w którym prefekt Judei skazuje na śmierć pewnego niezwykłego Galilejczyka. Jest to moja ulubiona wersja tej sceny, chociaż trzeba przyznać, że występujący w Teatrze Rampa Maciej Nerkowski stworzył postać ciekawą i niejednoznaczną moralnie. Jeśli chodzi o Chorzów - Andrzej Kowalczyk ze swoim emploi dobrotliwego ojca, uczynił z Piłata postać stanowczo zbyt nudną, a momentami wręcz irytującą.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 1/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5


Świątynia i żebracy

   W przypadku tych scen poziom we wszystkich trzech inscenizacjach jest bardzo wyrównany. Jednak to właśnie w świątyni ponownie zdaje się rządzić Łódź. Po raz kolejny możemy zachwycić się wspaniałą reżyserią świateł, a i sama konstrukcja na środku, spełniająca rolę dyskoteki, robi naprawdę ciekawe wrażenie. Jednak w tym miejscu muszę odjąć jeden punkt Rampie, ponieważ świątynne szaleństwo było w moim przekonaniu trochę przesadzone.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 5/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5


I don't know how to love him

   Jest to dobry moment, by porównać sobie polskie Marie Magdaleny: występujące w Łodzi Justyna Kopiszka, Emilia Klimczak i Agnieszka Przekupień charakteryzują się bardzo dobrym wokalem, jednak są odrobinę niekonsekwentne w kreacji. Być może dlatego, że Teatr Muzyczny w Łodzi podaje dosyć niespójne rozwiązanie, z jednej strony pchając Marię w ramiona Jezusa, a z drugiej trzymając się libretta, które mówi o ogromnym bałaganie w głowie kobiety i o jej wątpliwościach w stosunku do tego, co właściwie czuje. Nieco grzeczniej, ale jednak w podobnym tonie wypada Natalia Piotrowska w Teatrze Rampa. Być może nawet trochę zbyt grzecznie, ponieważ to właśnie jej wykonanie słynnego songu wywołało we mnie najmniej emocji; uważam, że jest to postać ginąca wśród innych walorów tej inscenizacji, a jej kreacja nie sprzyja pojawianiu się większych refleksji. Na moje szczere łzy zasłużyła jedynie Wioleta Malchar-Moś, która z jednej strony posiada dosyć charakterystyczną manierę, a z drugiej wspaniale wpisuje się swoją kreacją w całość koncepcji. Jej relację z Jezusem, choć tak naprawdę niezbyt dogłębną, jestem w stanie uznać za najbardziej wiarygodną.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 5/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 3/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 2/5


Zdrada Judasza - finał I aktu

   Ta scena z technicznego punktu widzenia jest trochę odbiciem kilku wcześniejszych, dlatego noty wydają mi się jasne i klarowne. Znów na ostatnie miejsce spada Chorzów, dla którego finał I aktu jest połączeniem jego słabszych elementów: nieco przezroczystych kapłanów oraz krzyczącego Judasza. Choć pomysłowa choreografia wykonana przez rzymskich żołnierzy zasługuje tu na dodatkowy punkt. Rampa, która między innymi w tej sekwencji wprowadza alegoryczną postać kobiety w białych szatach, wyróżnia się na tle pozostałych produkcji, jednak to główny bohater sceny, czyli Judasz, zadecydował o tym, że złoty laur za tę scenę trafi po raz kolejny do Łodzi - zasługują na niego zarówno Tomasz Bacajewski, jak i Janusz Kruciński. Zaś męskie grono w garniturach tylko podkreśla napięcie, które sprawia, że w trakcie przerwy widzowie nie mogą doczekać się ponownego podniesienia kurtyny.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 2/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5


Ostatnia Wieczerza

   Jest to scena, w której nie tylko przedstawiono moment ustanowienia Eucharystii, ale przede wszystkim - następuje tutaj najważniejsza konfrontacja Jezusa z Judaszem. Jezus, bliski śmierci, z goryczą przepowiada, że w ciągu następnych godzin zostanie przez wszystkich opuszczony, a Judasz, który już otrzymał swoje srebrniki, mówi mu wiele ostrych słów. Ta przepychanka między postaciami wymaga niezwykłej współpracy i zaangażowania od artystów, co w pełni udaje się tylko w Łodzi. Iskry lecą zwłaszcza w duecie Marcina Franca i Tomasza Bacajewskiego, choć Janusz Kruciński dzielnie depcze po piętach swojemu starszemu stażem koledze. W pozostałych dwóch teatrach konfrontacja nie wypada aż tak widowiskowo, jednak na drugim miejscu plasuje się Warszawa (nawet pomimo braku przerwy, która pomogłaby przetrawić emocje z pierwszego aktu i przygotować się na drugi). W Chorzowie należy bezwzględnie docenić w tej scenie pracę zespołu (zwłaszcza pełnego energii i zaangażowania Marka Chudzińskiego w roli Piotra), jednak główny duet, niestety, sprawia wrażenie, jakby dobrze zrobiło mu kilka dodatkowych prób...
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 2/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 3/5


Gethsemane

   Tego jednego z najsłynniejszych utworów musicalowych nie trzeba nikomu przedstawiać. Co za tym idzie - poprzeczka ustawiona jest naprawdę wysoko. Nie sprostał jej, niestety, Maciej Balcar, którego występ można określić mianem "poprawnego" (choć gęste synkopowanie niekoniecznie dobrze się sprawdza...), jednak jest to zdecydowanie za mało. Za bliskie ideałowi wykonanie można uznać to, co w Teatrze Rampa zrobił Jakub Wocial, ale w moim odczuciu brzmiało ono zbyt estradowo. W pewnym sensie Jezus w tym musicalu jest gwiazdą, a "Gethsemane" to jego popisowy numer... Jednak nie należy zapominać, że jest to również rozmowa z Bogiem przed straszliwą męką, więc ogromne emocje są jej nieodzownym elementem. Wykonaniem, które nie potrzebuje ani recenzji, ani rekomendacji, jest bez wątpienia to, co pokazuje na łódzkiej scenie Marcin Franc. Jest to coś, czego nie da się skomentować, ponieważ nigdy wcześniej na polskich scenach nikt czegoś takiego nie dokonał.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 1/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5



Zdrada i aresztowanie

   Chorzowską scenę zdrady rozpoczyna ostry jak brzytwa głos Janusza Radka. Jest to jeden z niewielu momentów, gdy przez ten zdarty głos przebija jego dawna świetność, przede wszystkim - niesamowita, psychopatyczna nuta. O tej sekwencji można powiedzieć, że pełna jest "artystycznego chaosu", którego nie oceniam ani źle, ani dobrze. Z kolei w Warszawie triumfy święcą metafory: zdecydowano się na "przekazanie" judaszowego pocałunku przez kobietę w białej szacie, natomiast broniący się apostołowie zostają powstrzymani przez kapłanki posługujące się czymś w rodzaju telekinezy... Jeśli chodzi o produkcję łódzką, jest ona zrobiona prosto i psychologicznie, co w tym przypadku jest ogromnym atutem. W dodatku, gdy na scenie w roli Judasza występuje Tomasz Bacajewski, możemy zaobserwować, jak w momencie aresztowania Jezusa zsuwa się on po ścianie w geście opamiętania i rozpaczy - dzieje się to z boku sceny, a jednak ja zawsze wolę patrzeć tam, niż na podbiegających do Jezusa dziennikarzy. Tomasz Bacajewski, który jest moim osobistym mistrzem czarnych charakterów, tym jednym zabiegiem obudził we mnie mnóstwo refleksji na temat Judasza i zapisał się w mojej pamięci wielkimi, tłustymi literami.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 3/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 3/5


Zaparcie się Piotra

   Jest to jedna z tych scen, która udowadnia, że nawet z tak małej roli, jak Piotr, można zrobić perełkę całej inscenizacji. Do tej pory jestem pełna podziwu dla Marka Chudzińskiego z Teatru Rozrywki w Chorzowie, który pokazał swój kunszt aktorski nie tylko w tej jednej scenie, ale istniał jako ten najważniejszy apostoł praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty spektaklu. Jeśli chodzi o Teatr Rampa, widziałam jedynie Macieja Pawlaka, który po raz kolejny zdobył moje serce, jednak w zestawieniu z Markiem Chudzińskim musi zająć zaszczytne drugie miejsce. Natomiast o Łodzi i o tamtejszych Piotrach - Dawidzie Pelowskim oraz Michale Dutkowskim - można po prostu powiedzieć, że są wystarczająco dobrzy.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 5/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 3/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5


Jezus u Piłata

   Choć w tym zestawieniu mistrzem niekonwencjonalnych rozwiązań jest Teatr Rampa, tym razem to Łódź postanowiła wymyślić coś kreatywnego. I tak oto Jezus zostaje przyprowadzony do Piłata, który właśnie znajduje się na... polu golfowym. Widok prefekta z kijem oraz znanego nam już z pierwszego aktu asystenta, tym razem biegającego za piłeczką, jest z jednej strony śmieszny, ale jednak z drugiej - bardzo gorzki. W tej scenie metalowa antresola zostaje przesłonięta przez jasne płachty materiału i wygląda to bardzo ładnie. W Warszawie, czy Chorzowie, mamy do czynienia cały czas z tą samą scenografią i choć nie jest to męczące, to urozmaicenie krajobrazu, które widzimy w Łodzi, jest czymś, co wypada na ich tle bardzo korzystnie. Po raz kolejny zatem na prowadzenie wychodzi Łódź, zaś drugie miejsce przypada w udziale Warszawie; kompletnie nie przekonuje mnie chorzowski Piłat, czyli Andrzej Kowalczyk, którego śpiew wypada niezwykle męcząco na tle umiejętności innych polskich Piłatów.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 1/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5


Herod

   Król jednego numeru, którego można albo kochać, albo nienawidzić. Dla twórców inscenizacji jest on zawsze doskonałą okazją do zabawy materiałem, bo choć tekst wydaje się bardzo obrazoburczy - Herod tak naprawdę jest parodią samego siebie, a jego obecność można potraktować jako jedną z niewielu okazji do złagodzenia napięcia rosnącego w miarę akcji. I trzeba przyznać, polskie produkcje prześcigają się w wymyślaniu niecodziennych rozwiązań. Najgrzeczniejszy wizerunek widzimy w Chorzowie, ponieważ Król Herod (w tej roli Jarosław Czarnecki) jest ubrany w mundur, co prawda różowy od czapki po skarpetki, ale jednak mundur. Jednak doskonały technicznie aktor oraz pełna dwuznaczności choreografia naprawdę chwyciły mnie za serce i wywołały u mnie najszczerszy śmiech. I byłby to mój faworyt, gdybym parę tygodni temu nie zobaczyła na deskach Teatru Muzycznego w Łodzi Heroda w wykonaniu Kamila Dominiaka. Już sam pomysł namiestnika odzianego w długą, złotą suknię z własną podobizną oraz kolorowego, pluszowego zespołu tanecznego jest tak wspaniale kiczowaty, że nawet najgorszy występ wokalny nie zdoła odebrać widowni radości oglądania. A gdy ten występ wokalny jest naprawdę dobry, a do tego uzupełnia się go wspaniałą grą aktorską, nie może być mowy o innym faworycie wśród polskich Herodów. Choć, należy przyznać, żadnej z trzech produkcji nie mogę zarzucić najmniejszego zaniedbania tej sceny. Fantastycznym pomysłem jest również przebranie występującego w Rampie Daniela Zawadzkiego za Jacka Wójcickiego - radość widowni na jego widok jest nie do opisania. Dla mnie w tym miejscu nie ma lepszych, ani gorszych - każdy z polskich Herodów jest moim ulubionym.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 5/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 5/5


Śmierć Judasza

   To, że w aż dwóch na trzy polskie produkcje scena śmierci Judasza nie jest poprzedzona utworem "Could we start again, please", było dla mnie dużym zaskoczeniem. Taka kolejność, której trzyma się jedynie Teatr Muzyczny w Łodzi, wydaje mi się nie tylko bardziej logiczna i spójna muzycznie, ale też wymusza na widzach określone emocje w odpowiednich momentach. Ale przechodząc do sedna - śmierć Judasza jest po części repryzą finału I aktu oraz "I don't know how to love him", a po części psychologicznym podsumowaniem sylwetki Judasza. Jeśli chodzi o psychologię czarnego charakteru - bez mrugnięcia okiem przyznaję złoty medal Tomaszowi Bacajewskiemu. W kwestii pozostałych wykonawców... tym razem zostałam bardzo mile zaskoczona przez Janusza Radka, który, co prawda, nadal wydawał się dość zagubiony na scenie, jednak niesamowite strumienie dźwięku, które z siebie wydawał, rozwiały moje wątpliwości, czy ten artysta faktycznie zasługiwał kiedyś na Złotą Maskę. Pomimo wyraźnego zestarzenia się kreacji, te kilka momentów, które udało się uratować przed upływającym czasem sprawiają, że naprawdę cieszyłam się, mogąc oglądać w tej roli właśnie słynnego Janusza Radka. Jeśli chodzi o Teatr Rampa, Sebastian Machalski, który ani przez chwilę nie zawiódł mnie wokalnie, pozostawał jednak nieco w tyle, jeśli chodzi o aktorską stronę tych najcięższych emocjonalnie scen.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 4/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5


Piłat i biczowanie

   ...czyli jedna z najbardziej dramatycznych scen musicalowych, jakie znam. Z jednej strony niezwykle brutalna, a z drugiej - genialna w swojej prostocie. Sponiewierany, a jednak trwający przy swoim Jezus, próbujący ocalić go Piłat, krzyczący tłum oraz niezwykle dynamiczne biczowanie. Moim zdaniem to właśnie ta scena jest największym sprawdzianem artystów i realizatorów, a sprostać jej mogą tylko osoby, które charakteryzują się nie tylko wyjątkowym talentem, ale też niezwykłą pokorą. Biczowanie wzbudza tyle emocji, że aż prosi się o wyeksponowanie, o dodanie maksimum realizmu, o krzyk, o krew... Tymczasem w moim przekonaniu muzyka Webbera oraz głośne liczenie Piłata robią tu tak dobrą robotę, że wszelkie inne "upiększanie" rzadko wychodzi tej sekwencji na dobre. Moim ideałem sądu i biczowania była i niezmiennie pozostaje scena w realizacji łódzkiej. Nie ma tam ani jednego zbędnego elementu: jest Piłat, który pewnym siebie tonem odlicza baty, jest biczownik - przeraźliwie chudy, z potarganymi włosami i okrutną twarzą, operujący batem umiejętnie, a jednocześnie z niezwykłą radością sprawiania bólu (w tej roli fenomenalny Robert Sarnecki, członek zespołu baletowego). Jest też wzburzony tłum, który stanowi tło i od pierwszego do ostatniego uderzenia nie wydaje ani jednego dźwięku, jest mnóstwo czerwonego światła i jest Jezus, w którego cierpienie nie da się ani przez chwilę wątpić. Ta scena w tym wykonaniu to przeżycie, o którym trudno jest zapomnieć. Dodatkowym atutem wersji łódzkiej jest naturalne przejście w utwór "Superstar", czym nie może pochwalić się ani Rampa, ani Chorzów.
   Mając tak potężnego faworyta, trudno jest mi wracać myślami do innych inscenizacji. W przypadku Teatru Rozrywki był to po prostu bałagan, w którym trudno było skupić się na Jezusie i jego przeżyciach, a muzyki, czy liczenia Piłata po prostu nie było słychać. Warszawa natomiast postanowiła po raz kolejny sięgnąć po alegorię i zastosowała coś, co można było zobaczyć w filmowej wersji z dwutysięcznego roku: batami były umazane w czerwonej farbie ręce członków zespołu. Można to interpretować na szereg różnych sposobów, jednak dla mnie jedyną słuszną wersją jest ta z Teatru Muzycznego w Łodzi.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 1/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 3/5


Could we start again, please
 
   Koncertowość oraz wiążąca się z nią autonomia każdej ze scen w Teatrze Rampa w tym przypadku jest nawet pewnym plusem, ponieważ miało się wrażenie, że Piotr i Maria wyśpiewują swój żal i swoje wątpliwości już z pewnego dystansu. Wypada to niezwykle ładnie i trochę nawet sentymentalnie... Podobne odczucie można mieć w Chorzowie, gdzie w tym momencie puszcza się małe oczko do widza, wypuszczając na scenę ekipę sprzątającą, która przeciera mopami podłogę i reflektory. Trudno mi powiedzieć, co dokładnie miał na myśli reżyser, jednak bardzo podkreśla to wrażenie, że coś się skończyło i że za chwilę trzeba rozpocząć coś nowego. Więc pomimo, iż dokładnie przemyślany układ utworów został zburzony, można odnaleźć w tym pewien sens. Szczególnie podoba mi się to w Chorzowie, gdzie moi faworyci całego spektaklu - Marek Chudziński i Wioleta Malchar-Moś - śpiewają o zawiedzionych nadziejach i zastanawiają się, czy to wszystko, co się stało, nie powinno wyglądać inaczej. Łódzka wersja tego utworu, choć charakteryzuje się naprawdę pięknymi głosami, może otrzymać co najwyżej dwa punkty, ponieważ okazuje się, że można z tego krótkiego utworu zrobić coś więcej, niż uspokojenie akcji między piosenką Heroda a samobójstwem Judasza. Jednak mimo wszystko znacznie lepiej odbiera mi się spektakl, gdy ten utwór pojawia się we właściwym momencie.
 
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 4/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 2/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 3/5


Superstar

   Moim największym zaskoczeniem spektaklu w Chorzowie było połączenie "Superstar" oraz śmierci Jezusa. Zdania: "Boże, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" oraz "Dokonało się" słyszymy, mając na scenie szalejących tancerzy. W dodatku sama choreografia wydawała mi się tu nieco zbyt chaotyczna. Zadowalającym mnie układem tanecznym pochwalić się mógł natomiast Teatr Muzyczny w Łodzi, bo choć poziom skomplikowania nie podniósł się ani trochę w stosunku do poprzednich tanecznych numerów, to energia oraz schludna prezentacja sprawiły, że będąc na widowni, miałam ochotę wstać i tańczyć razem z artystami. Natomiast wersję warszawską niezmiennie charakteryzuje wspaniała energia, która jednak musi oddać złoty laur na rzecz Tomasza Bacajewskiego oraz Janusza Krucińskiego - każdy z tych łódzkich odtwórców roli Judasza zdołał bez reszty porwać zarówno widzów, jak i kolegów ze sceny.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 2/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 4/5


Śmierć Jezusa - finał II aktu

   W ciągu tych ostatnich minut musicalu Chorzów postanowił zaskoczyć nas jeszcze raz, a mianowicie - nadprogramową repryzą utworu "Jak mam go pokochać", wykonywaną przez cały zespół. Choć wybrzmiało to niezwykle sentymentalnie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że reżyser starał się za wszelką cenę załagodzić finał, który w przypadku musicalu nie kończy się zmartwychwstaniem. I choć wydźwięk tego jedynego w swoim rodzaju finału był bardzo wzruszający, to jednak cichy i przepełniony uczuciem żałoby finał jest tym, czego mi tutaj zabrakło. Nie jestem też do końca pewna, czy zadowala mnie zakończenie w Teatrze Rampa, które było wprawdzie zgodne z oryginałem, jednak atmosfera była jak na mój gust, trochę zbyt mroczna, bym mogła wyjść z teatru z jakimiś refleksjami. Po raz kolejny wygrywa u mnie Łódź, która i tym razem z niezwykłym kunsztem udowadnia, że mniej znaczy więcej.
  •    Teatr Rozrywki w Chorzowie - 3/5
  •    Teatr Muzyczny w Łodzi - 5/5
  •    Teatr Rampa na Targówku - 3/5

   Po dokonaniu analizy każdej ze scen, chciałabym podsumować najlepsze elementy każdej z trzech ocenianych przeze mnie realizacji... Myślę, że gdyby połączyć je w całość, powstałby spektakl, którego nie powstydziłby się Broadway. Okazuje się, że Polska może pochwalić się naprawdę genialnymi twórcami musicalu!

REŻYSERIA
Marcel Kochańczyk (Teatr Rozrywki w Chorzowie) - choć zmarł on niedługo po premierze musicalu, a co za tym idzie, nie mógł nadzorować zmian obsady ani prób wznowieniowych, to jednak należy mu przyznać, że stworzył dzieło kultowe, które pomimo zestarzenia się, wciąż potrafi zaskakiwać i zachwycać. + 5 punktów dla Chorzowa

SCENOGRAFIA
Grzegorz Policiński (Teatr Rozrywki w Chorzowie oraz Teatr Muzyczny w Łodzi) - surowe, ruchome platformy są doskonałym rozwiązaniem dla historii i dają mnóstwo możliwości aranżacji w poszczególnych scenach. + 5 punktów dla Łodzi i dla Chorzowa

CHOREOGRAFIA
Jarosław Staniek (Teatr Rozrywki w Chorzowie) - można powiedzieć, że energia i emocjonalność to jego drugie imię. Chyba nigdy nie przestanę zachwycać się pracami tego choreografa, które wyrażają ni mniej, ni więcej, tylko to, co jest w danym momencie na scenie potrzebne. + 5 punktów dla Chorzowa

REŻYSERIA ŚWIATŁA
Tomasz Filipiak (Teatr Muzyczny w Łodzi) - człowiek, który sprawia, że pozornie niewielki dodatek do całego spektaklu staje się prawdziwym dziełem sztuki. + 5 punktów dla Łodzi

KOSTIUMY
Elżbieta Terlikowska (Teatr Rozrywki w Chorzowie) - pomimo upływu czasu i, mimo wszystko, zestarzenia się kreacji artystów, są one wzorowane na tym, co nosili zwykli, przeciętni ludzie w roku premiery. Doskonale współgra to z koncepcją, która momentami próbuje zatrzeć granicę między sceną a widownią. + 5 punktów dla Chorzowa

OBSADA

Jezus - Marcin Franc. Pomimo młodego wieku, jest doskonały wokalnie i aktorsko. Jego emocjonalne zaangażowanie przekracza moje rozumienie wejścia w postać, zaś wspaniałej skali głosu, którą słyszymy między innymi w trakcie "Gethsemane" mógłby mu pozazdrościć niejeden artysta z Broadwayu. + 5 punktów dla Łodzi

Judasz - Tomasz Bacajewski. Jest to mój niekwestionowany mistrz czarnych charakterów, którego praca nad psychologią i emocjami wycisnęła mi niejedną łzę. Mistrzostwem jest scena, w której Judasz osuwa się na ziemię, przygnieciony żalem i poczuciem winy. + 5 punktów dla Łodzi

Maria Magdalena - Wioleta Malchar-Moś. Choć jej specyficzna maniera podczas śpiewania nie każdemu przypadnie do gustu, moją uwagę zwraca jej doskonała technika aktorska oraz ogromne pokłady emocji, które są wkładane w tę postać. + 5 punktów dla Chorzowa

Poncjusz Piłat - Piotr Płuska. Wielkie odkrycie Teatru Muzycznego w Gdyni, które dokonano długo po tym, jak zaczął on zachwycać łódzką publiczność w operetkach, koncertach i musicalach. Jest to artysta o wspaniałym, szkolonym klasycznie głosie i ogromnym potencjale aktorskim, który z pozoru małej roli Piłata robi niezapomnianą kreację. + 5 punktów dla Łodzi

Kajfasz - Paweł Erdman. Mroczny bas, którego tak bardzo brakuje w Warszawie i Chorzowie. Choć Kajfasz ma pozornie niewiele do roboty, to, powierzony właściwej osobie, jest prawdziwą ozdobą spektaklu. + 5 punktów dla Łodzi

Piotr - Marek Chudziński. Jego apostoł to człowiek-orkiestra, którego można bez problemu wychwycić w tłumie od samego początku, choć libretto jest dla niego łaskawe dopiero w drugim akcie. O umiejętnościach technicznych tego artysty nie mogę powiedzieć złego słowa, natomiast w tych dwóch scenach, w których gra pierwsze skrzypce, byłam szczerze i głęboko wzruszona. + 5 punktów dla Chorzowa

Szymon Zelota - Przemysław Niedzielski. Naprawdę niesamowicie ogląda się postać, która powinna być energiczna i brawurowa - i taka właśnie jest. Młody artysta Teatru Rampa to nie tylko wspaniały aktor, ale również bardzo uzdolniony wokalista, co udowodnił już nie raz, jednak swoją kreacją Szymona przeszedł samego siebie. + 5 punktów dla Warszawy

Herod - Kamil Dominiak. Wspominając tę postać, trudno mi użyć innego określenia, niż "majstersztyk". Król Herod w wykonaniu Kamila Dominiaka to niekwestionowana gwiazda wieczoru. + 5 punktów dla Łodzi


   Muszę przyznać, iż jestem bardzo pozytywnie zaskoczona faktem, że w Polsce tak naprawdę nie ma ani jednego złego wystawienia "Jesus Christ Superstar". Choć, jakby nie patrzeć, różnią się one od siebie diametralnie.
   Chorzów może pochwalić się najdłużej obecnie wystawianą produkcją tego tytułu, co z jednej strony jest ogromnym osiągnięciem, a z drugiej niesie ze sobą spore ryzyko zestarzenia. I rzeczywiście, niektóre elementy wydają się już trącić myszką, jednak jednocześnie spektakl posiada wspaniały klimat, którego dziś nie znajdzie się już nigdzie indziej. I ta inscenizacja otrzymała ode mnie 89 punktów.
   W Łodzi króluje dyscyplina na scenie, występuje różnorodna i często zmieniająca się obsada, a braki w tańcu wynagradza piękna reżyseria światła. Choć rządzi tu minimalizm, w drugim akcie okazuje się on strzałem w dziesiątkę. Niewątpliwie to właśnie ta scena pochwalić się może najlepszymi Jezusem oraz Judaszem - co też w znaczący sposób przełożyło się na punkty. Ta inscenizacja zebrała w moim zestawieniu aż 120 punktów.
   Jeżeli zaś chodzi o Teatr Rampa w Warszawie, można tam zobaczyć dzieło niezwykle mroczne, nawiązujące w dużej mierze do Biblii, ale nie stroniące też od innych kultur. To wystawienie otrzymało 78 punktów.
   Można zatem powiedzieć, że najlepszą inscenizacją musicalu "Jesus Christ Superstar" może pochwalić się Teatr Muzyczny w Łodzi, i nie da się ukryć, dla mnie jest produkcją, którą bezwzględnie lubię najbardziej ze wszystkich. Nawet pomimo, iż jest to inscenizacja anglojęzyczna, bo choć z jednej strony jestem zwolenniczką wystawiania musicali w naszym ojczystym języku, to jednak "Jesus Christ Supetstar" jest niezwykle trudny do przetłumaczenia. Dzięki wystawieniu w oryginale udało się zachować wszystkie walory muzyczne, co nie było możliwe ani w Rampie, ani w Chorzowie. I wystawienie łódzkie niezmiennie pozostaje tym, które polecam najgoręcej.
   "Jesus Christ Superstar" to dzieło, na które ludzkość znajdzie jeszcze wiele kompletnie różnych sposobów, a te trzy polskie inscenizacje są tego zaledwie skromną zapowiedzią. Jedno jest pewne - pomysłów wystarczy dla każdego, kto postanowi podnieść rękawicę i zmierzyć się z musicalową opowieścią o Zbawicielu świata. Na każdą z tych niepowstałych jeszcze inscenizacji mogę tylko czekać z zapartym tchem, bo mam pewność, że ta historia i ta muzyka jeszcze długo mi się nie znudzą.


Źródła grafik:
- "Jesus Christ Superstar" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie
- "Jesus Christ Superstar" w Teatrze Muzycznym w Łodzi
- "Jesus Christ Superstar" w Teatrze Rampa w Warszawie

środa, 23 maja 2018

Zalety bycia fanem musicali


Musicale są czymś, co samo w sobie jest przyczyną wielu pięknych chwil w naszym życiu. Jednak godziny wzruszeń, szczerego śmiechu, czy nawet kontaktu z piękną, wartościową muzyką, to nie jedyna zaleta bycia stałym bywalcem teatrów muzycznych.
   Po wpisie poświęconym minusom bycia fanem musicali, przyszedł czas na plusy. Których, zresztą, jest zdecydowanie więcej! ;)





ZALETA 1
Musicale to wspaniały pomysł na spędzenie wolnego czasu

   I tu właściwie można już postawić kropkę. Kontakt z muzyką na żywo, widok pięknych scenografii, energia wspaniałych układów tanecznych oraz praca żywych artystów - to wszystko to przeżycia, których wartości nie można podważyć. Wspomnienia, jakie wynosimy ze sobą z teatru, są tym, co bardzo wzbogaca nasze codzienne życie, a im tych wspomnień jest więcej, tym my jesteśmy bogatsi.


ZALETA 2
Prestiż wśród znajomych

   Choć musical jest trochę innym rodzajem sztuki, niż np. opera, czy klasyczny dramat, to jednak, wybierając się do teatru, zapewniamy sobie opinię osoby kulturalnej i oczytanej. I nie bez powodu: chodząc do teatru, dajemy sobie możliwość przebywania w miejscu i towarzystwie o charakterze trochę bardziej uroczystym, niż jesteśmy przyzwyczajeni na co dzień. Teatr wymusza na nas odpowiedni strój, odpowiednie zachowanie, a nawet prowokuje do określonych tematów rozmów - takie doświadczenie kształtuje nas jako ludzi kultury, co sprawia, że znajomi patrzą na nas z większym respektem. Bez wątpienia respekt wzbudzą w nich także niektóre znajomości, które nawiązujemy przy wyjściu służbowym. ;)


ZALETA 3
Musicale są wspaniałą szkołą historii i kultury

   "Nędznicy", "Pigmalion", "Dr Jekyll i pan Hyde" - to tylko przykłady dzieł, które są dla nas jak tabliczka mnożenia, a gdyby nie powstałe na ich kanwie musicale, byłyby zapewne tylko pustymi tytułami. To samo tyczy się takich postaci historycznych, jak Eva Peron, czy Alexander Hamilton. Musicale to gatunek, który wprost uwielbia stawać się nowymi adaptacjami powieści, dramatów, biografii, a nawet obrazów, czy komiksów. Są dzięki temu prawdziwą kopalnią wiedzy i ciekawostek. I choć produkcje bazujące na tym, co już było, rzadko bywają stuprocentowo wierne oryginałowi, obudzona dzięki nim ciekawość jest wystarczająca, by samodzielnie uzupełnić lukę w naszej wiedzy.


ZALETA 4
Więcej znaczy taniej

   Umówmy się: aby wybrać się na musical, nie trzeba być jego fanem. Jednak osoby, które pojawiają się w teatrach trochę rzadziej, zazwyczaj poświęcają dość spore (czasem trzycyfrowe) kwoty na bilety, aby zapewnić sobie maksymalny komfort oglądania sztuki. Tymczasem my, będąc stałymi bywalcami teatralnymi, nie tylko znamy na wylot widownię i wiemy, gdzie siadać, aby zarówno dobrze widzieć, jak i nie wydać całej zawartości portfela, ale również jesteśmy na bieżąco z wszelkimi promocjami i konkursami. Wiemy też, gdzie i do kogo zagadać, aby zdobyć wejściówkę pracowniczą. A jeśli bycie fanem musicali zaprowadziło nas do jakiejś działalności (np. do założenia bloga albo konta na YouTube), przy odrobinie szczęścia możemy od czasu do czasu wynegocjować sobie wejście za darmo.


ZALETA 5
Piosenki na każdą okazję

   Czy jest temat, którego jeszcze nie wykorzystano w musicalach? Każdy, kto pasjonuje się tą formą teatru, w pewnym momencie po prostu musi wpleść do zwykłej rozmowy jakiś cytat, czy po prostu na dźwięk jakiegoś wyrażenia automatycznie zaczyna śpiewać. W sumie można się sprzeczać, czy to zjawisko jest zaletą, czy jednak wadą, co nie zmienia faktu, że każdy, ale to absolutnie każdy moment życia musicalowego fana może zostać skomentowany przez adekwatny utwór muzyczny. Może to być ogromna zaleta, gdy jest się chociażby nauczycielem organizującym akademię szkolną... ale tak naprawdę jest to piękne urozmaicenie życia nawet wtedy, gdy po prostu zakładamy słuchawki i chowamy się w swoim świecie. Oczywiście, mnóstwo jest pięknych, emocjonalnych, czy nawet bardzo dopasowanych do konkretnych sytuacji utworów muzycznych poza musicalami, jednak to właśnie musicale są ich największą i najbardziej różnorodną skarbnicą.



ZALETA 6
Jesteśmy specjalistami od geografii Polski

   Brzmi dziwnie? A jednak musicalowe pielgrzymki po całym kraju sprawiają, że miasta i miejscowości przestają być tylko punktami na mapie, ale stają się żywymi pomnikami naszych pięknych wspomnień. I nie zamyka się to tylko w miastach, gdzie są wystawiane musicale, ponieważ interesując się konkretnymi artystami, poznajemy też ich działalność, rzadko skupioną w jednym miejscu. W pewnym momencie może się okazać, że to do nas przychodzić będą koledzy z pracy, czy ze szkoły, aby zapytać, w którym województwie leży Zabrze, czy Leszno. A my nie będziemy mieć najmniejszego kłopotu z udzieleniem odpowiedzi.
   Warto też wspomnieć, że osobną wiedzą (choć trzeba przyznać, bardzo wybiórczą), są nazwy geograficzne, które pojawiają się w musicalach. Paryskie Rue Plumet i Saint-Denis, czy ulica Sunset Boulevard w Los Angeles to dla wielu osób najzwyklejsze ze wszystkich zwykłych miejsc, a dla nas - pomniki uwielbianych dzieł musicalowych. Jeżeli przypadkiem znajdziemy się kiedyś w tych miejscach, uśmiech i ponowne przeżywanie ulubionej historii mamy gwarantowane.


ZALETA 7
Motywacja do rozwoju osobistego

   Podziwianie na scenie wspaniale tańczących i śpiewających artystów bardzo często sprawia, że mamy ochotę umieć to samo, co oni. Niekoniecznie zawodowo, ale po prostu, dla siebie. Nauka jakiegokolwiek rodzaju tańca wymaga co prawda pewnych poświęceń, jednak to, jak wiele daje ona naszej sylwetce, naszej kondycji i naszemu samopoczuciu, jest nieprzeliczalne na żadne pieniądze. Z kolei śpiew nie tylko jest piękną pasją, ale też wymusza na nas dbanie o struny głosowe, które są jednym z najdelikatniejszych instrumentów w ludzkim ciele. Nie są to jedyne formy rozwoju, które można zawdzięczać musicalom, bo musicale są prawdziwą kopalnią ciekawostek, które rozbudzają naszą wyobraźnię.


ZALETA 8
Musicale rozwijają kreatywność

   Już samo obserwowanie światów, w których tak wiele rzeczy może być wyrażone przez muzykę i taniec, pozwala poluzować niektóre blokady w naszych głowach. Gdy jeszcze dodamy do tego wszystko to, co miłośnicy musicali robią między spektaklami: prześcigają się w wymyślaniu prezentów dla swoich idoli, tworzą wszelkiego rodzaju fanarty (opowiadania, rysunki, czasem nawet jakieś covery), planują podróże, które zahaczają o dwa kraje, trzy musicale i nie przewidują noclegu... wtedy otrzymamy obraz człowieka wszechstronnego i niezwykle zahartowanego. Bycie fanem musicalowym to ciągły rozwój i codzienne budzenie się z głową pełną pomysłów - temu naprawdę nikt nie może zaprzeczyć.


ZALETA 9
Dzięki musicalom łatwiej przyswajamy języki obce

   Jeżeli ktoś ma problem z zapamiętywaniem nowych słówek, nie musi martwić się, że zostanie w tyle za swoimi znajomymi, którzy posługują się co najmniej trzema różnymi narzeczami. Będąc fanami musicali, jesteśmy skazani na słuchanie w kółko utworów po angielsku, francusku, niemiecku... Chcąc nie chcąc, teksty zostają nam w głowach, więc jeśli tylko zadamy sobie trud, by sprawdzić znaczenie i poprawną pisownię słówek, a potem utrwalić przez kilkakrotne powtórzenie, najtrudniejszą część nauki języka obcego mamy za sobą. I to w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów :)


ZALETA 10
Poznawanie ciekawych ludzi

   Dotyczy to zarówno artystów, jak i innych fanów, którzy przychodzą do teatru, by nacieszyć się kolejnym pięknym wieczorem. Jedno jest pewne: w tym świecie żaden fan musicalu nie pozostawia nas obojętnym - albo staje się przyjacielem na śmierć i życie, albo dożywotnim wrogiem. Jeśli zaś chodzi o artystów, to bez względu na to, czy spotkamy kogoś, kto poświęci nam sympatyczne parę minut, czy kogoś, kto od razu zaprosi nas do znajomych na Facebooku i po jakimś czasie będzie już jednym z naszych kumpli, takie spotkania zawsze są niezwykle miłe i rozwijające. 


ZALETA 11
Częste chodzenie na musicale przedłuża życie

   Jeśli prawdą jest, że szczęśliwi ludzie żyją dłużej, fani musicalu powinni być nieśmiertelni. Relaks w teatrze, mnóstwo śmiechu, dobre towarzystwo, a czasem lampka wina w trakcie antraktu - to wszystko ma wpływ na nasze samopoczucie. Im jest ono lepsze, tym jesteśmy zdrowsi, a co za tym idzie - dłużej żyjemy. :)


   A jakie Wy odczuwacie korzyści z bycia fanami musicali? Dajcie koniecznie znać w komentarzach!

sobota, 5 maja 2018

Pół żartem, pół serio o kobietach w rytmie hiszpańskiej muzyki [RECENZJA]

Chyba jeszcze nigdy na polskich scenach musicalowych nie znalazło się jednocześnie tak wiele kobiet. Z ogromną dawką estrogenu przychodzi chociażby Teatr Muzyczny w Poznaniu, gdzie triumfy święcą dwa bardzo kobiece musicale: "Nine" oraz "Zakonnica w przebraniu". Teatr Syrena również nie pozostaje w tyle, zabierając nas w magiczną i bardzo kobiecą podróż do Eastwick. Byliśmy już zatem w klasztorze, w prowincjonalnym miasteczku oraz na włoskim planie filmowym. Teraz przyszedł czas na odrobinę flamenco i hiszpańskiego słońca, które znaleźć można... na warszawskim Targówku.



   Pedro Almodóvar wsławił się jako reżyser kina autorskiego, a jego filmy bardzo łatwo jest poznać po fabule zbudowanej na absurdalnych sytuacjach. Znaleźć u niego możemy też mnóstwo czarnego humoru, wyśmiewanie drobnomieszczańskiej moralności, a od pewnego momentu jego twórczości dominującą tematyką jest psychologia kobiet. To wszystko możemy zobaczyć w spektaklu w reżyserii Dominiki Łakomskiej, którego pierwowzorem jest film w reżyserii właśnie Pedro Almodóvara.
   Główną bohaterką historii jest 42-letnia Pepa, aktorka głosowa i reklamowa (w tej roli Małgorzata Regent), którą niespodziewanie porzuca ukochany, Ivan (Robert Kowalski). Pepa nie dopuszcza do siebie myśli o rozstaniu, zwłaszcza, że nagrane na sekretarkę wyjaśnienie ukochanego nie zawiera żadnego konkretnego powodu tak poważnej decyzji. Postanawia poszukać prawdy, która, jak to często bywa, budzi jeszcze więcej znaków zapytania i stawia niewiernego kochanka w zupełnie nowym świetle. Równolegle poznajemy losy innych kobiet borykających się z sytuacjami, które doprowadzają je na skraj załamania nerwowego.
   Autorem niezwykle żywej, energetycznej muzyki do spektaklu jest David Yazbek (nominowany w tym roku do Nagrody Tony za najlepszą oryginalną kompozycję muzyczną w musicalu "The Band's Visit"). Przedsmak tej muzyki otrzymujemy jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia; twórcy musicalu po raz kolejny (po podobnym zabiegu w przypadku "Jesus Christ Superstar") wprowadzają widzów w klimat historii jeszcze przed jej rozpoczęciem. Dzięki temu przejście z naszego świata w świat fikcji przebiega płynnie i niemalże niezauważenie, co jest dodatkowym atutem wieczoru spędzonego w Teatrze Rampa. Gdy delikatne dźwięki perkusji zmieniają się w uwerturę, a na scenie zaczynają pojawiać się artyści - przede wszystkim pełniący rolę narratora taksówkarz - widz daje się porwać wspaniałym, hiszpańskim rytmom, a piękne choreografie, których autorem jest Santi Bello, doskonale ją uzupełniają i pozwalają utrzymać dynamiczne, ale nie monotonne tempo musicalu. Sam choreograf, z pochodzenia Hiszpan, bryluje na scenie wśród innych tancerzy, nie tylko prezentując piękne ciało i zachwycającą technikę, ale też występując w epizodycznej roli chłopaka Candeli.
   Bardzo ciekawą postacią całej historii jest taksówkarz, który z jednej strony posiada swoją historię, a z drugiej jest wyraźnym wodzirejem i komentatorem. Wykorzystanie takiej zwykłej, niezauważalnej w codziennym życiu osoby jest z jednej strony genialne w swojej prostocie (kto, jak nie taksówkarz, który jeździ po mieście i spotyka wielu ludzi, może być świadkiem wydarzeń?), a z drugiej po prostu zabawne. Kreujący tę postać Sebastian Machalski jest nie tylko doskonały wokalnie, ale też dowcipny i charakterystyczny w swojej roli. Jednak, jeśli chodzi o role męskie, najbardziej zachwycił mnie Robert Kowalski jako Ivan. Pomimo, że postać jest niejednoznaczna moralnie, delikatność i nonszalanckość aktora sprawiły, że w pewnym momencie poczułam w stosunku do niego coś na kształt sympatii. W każdym razie, nietrudno mi było uwierzyć, że większość kobiet w tej historii szła za nim jak w ogień.
   Bardzo sympatycznym wątkiem tego musicalu jest narzeczeństwo poszukujące mieszkania. Wcielający się w parę młodych ludzi Natalia Piotrowska i Maciej Pawlak to dwa zupełne przeciwieństwa, jeśli chodzi o charakter postaci, jednak oboje zaprezentowali na scenie wspaniałą energię oraz niezaprzeczalny talent aktorski. Było to niezwykłe zwłaszcza w wykonaniu Maćka Pawlaka, który kreował postać cichego i nieco ciapowatego Carlosa, jednak Natalia Piotrowska deptała mu po piętach, wspaniale odnajdując się w gorących, hiszpańskich klimatach.
   W przypadku tego spektaklu trudno mówić o jakiejkolwiek postaci, która nie byłaby dobrze zagrana, jednak na szczególną uwagę zasługują Paulina Grochowska oraz Anna Sztejner. Obie artystki pozostawiły daleko za sobą pojęcie "poprawnie zagranej roli", decydując się na szaleństwo, które przejść mogło tylko u Almodóvara - i tu sprawdziło się ono znakomicie. Niewątpliwie, zarówno postać Lucii, jak i Candeli to kreacje, które wymagają ogromnego wysiłku, ponieważ utrzymane są one na bardzo wysokim poziomie absurdu. Jednocześnie wspaniale uzupełniają one fabułę, prowadzoną przez nieco grzeczniejszą postać: Pepę. I w tym miejscu warto wspomnieć o odtwórczyni tej właśnie roli, czyli Małgorzacie Regent. Aktorka doskonale poradziła sobie z trudniejszymi partiami wokalnymi, a choć aktorsko wyczuwało się czasem lekki wysiłek, w postać uczuciowej i bardzo zagubionej Pepy wierzyło się od początku do końca.
   Czy warto wybrać się do Teatru Rampa na "Kobiety na skraju załamania nerwowego"? Moim zdaniem tak. Choć specyficzny styl Almodóvara nie każdemu przypadnie do gustu, tak samo, jak hiszpańskie rytmy, które dalekie są od tradycyjnego musicalu, warto pójść chociażby dla pięknych scen tanecznych oraz naprawdę dobrze przygotowanej warstwy aktorskiej. Jest to spektakl adresowany głównie do kobiet, jednak myślę, że niejeden pan obecny na widowni nieraz uśmiechnie się pod nosem i spojrzy ukradkiem na siedzącą obok towarzyszkę, ponieważ właśnie ujrzał na scenie jej lustrzane odbicie. I choć będzie to odbicie zobaczone w krzywym zwierciadle Almodóvara, to cały czas będzie ono podobne do pierwowzoru.

Popularne posty