piątek, 31 sierpnia 2018

12 wskazówek dla bywalców teatralnych

Ten wpis kieruję do osób, które bywają w teatrze trochę rzadziej. Nie będziemy tu rozmawiać o rzeczach najbardziej oczywistych, jak korzystanie z telefonu podczas spektaklu, śmiecenie, głośne komentowanie, czy spóźnienia, których można uniknąć... Ponieważ przez ponad rok pracowałam przy obsłudze widowni, wiem, jakie problemy pojawiają się w związku z wyjściem do teatru oraz co można zrobić, by umilić ten wieczór zarówno sobie, jak i innym. Mam nadzieję, że moje rady okażą się przydatne :)


1. Rezerwując miejsca, kieruj się swoimi potrzebami, a nie ceną
Najtańsze miejsca z reguły oznaczają pewne utrudnienia: czasem znajdują się na najwyższym poziomie, gdzie nie dojeżdża winda, czasem mają ograniczoną widoczność, a czasem oznaczają siedzenie przez trzy godziny na strapontenie. Więc jeśli my lub ktoś z naszych bliskich ma problem z poruszaniem się po schodach, niezbyt dobrze widzi lub cierpi na bóle pleców, warto wydać te 20-30 zł więcej. Oczywiście, jeśli taka sytuacja już się zdarzy, miła obsługa zwróci uwagę, czy nie ma wolnych miejsc w nieco bardziej odpowiednim miejscu, jednak nie warto na to liczyć, ponieważ wiele spektakli wyprzedaje się do ostatniego biletu. A oczekiwanie, że ktoś miejsca ustąpi, jest poważną gafą.

2. Zaplanuj podróż i daj sobie zapas czasu
O to, by się nie spóźnić, naprawdę warto zadbać. Duża część teatrów jest otwarta dla widzów na godzinę przed spektaklem, i raczej nie zdarza się, by w pozostałych ten czas był krótszy, niż dwadzieścia minut. Warto pamiętać, że odebranie biletów, zostawienie kurtek w szatni i ewentualne skorzystanie z toalety również zajmuje kilka minut. Pozostały czas można spędzić na wiele różnych sposobów: oglądając wystawy plakatów, czy zdjęcia obsady, studiując ulotkę albo świeżo nabyty program, testować widoczność z różnych miejsc na widowni, aby w przyszłości zarezerwować lepsze miejsca, pić kawę w bufecie...

3. Ubierz się wyjściowo, ale też wygodnie
W teatrze warto wyglądać schludnie i elegancko, jednak ma to być przede wszystkim wieczór, który spędzimy miło i komfortowo. Zresztą, przez większość czasu i tak światło jest zgaszone, więc mało kto będzie zwracał uwagę, czy mamy na sobie ciasny gorset i szpilki - o wiele lepsza jest luźna sukienka maskująca fałdki, zwykłe pantofelki oraz delikatny makijaż. W przypadku panów dobrze wypada marynarka, jednak niekoniecznie musi ona iść w parze z krawatem.

4. Zrezygnuj z obfitego skropienia się perfumami
Nawet, jeśli jesteś osobą palącą i chcesz zatuszować zapach dymu, pamiętaj, że osobom siedzącym najbliżej ciebie może przeszkadzać ciężki zapach perfum.

5. Jeśli w obsadzie znajduje się ktoś, kto kiedyś wywarł na tobie dobre wrażenie, kup mu kwiaty
Ten sposób okazywania swojego zadowolenia jest praktykowany, jednak wciąż nie jest to na tyle duże zjawisko, by każdy, nawet najznakomitszy artysta, nie ucieszył się z takiego nagłego wyróżnienia. Wystarczy zwykła różyczka oraz kilka miłych słów w bileciku - bilecik jest obowiązkowy, bo to z niego obsługa dowiaduje się, komu ma zostać wręczony wyraz uznania - by artysta uwierzył, że jego praca jest potrzebna.

6. Miej ze sobą wodę oraz drobną przekąskę
Oczywiście, nie praktykujemy jedzenia w trakcie spektaklu, jednak gdyby w trakcie przerwy dopadł nas mały głód, własny batonik, czy kanapka to znacznie tańsze rozwiązanie, niż menu serwowane w bufecie we foyer. Choć, oczywiście, teatralna szarlotka oraz kawa, czy lampka wina, mogą stanowić miłe urozmaicenie wieczoru i wszystko jest w porządku, jeśli tylko jesteśmy gotowi wydać kilka złotych więcej, niż zazwyczaj kosztuje taka przyjemność.

7. Pozwól sobie przeżywać emocje razem z bohaterami sztuki
Zarówno śmiech, jak i łzy widzów, są zawsze mile widziane przez artystów. Jest to dla nich żywy dowód na to, że potrafią oni takie emocje wzbudzać. Oczywiście pod warunkiem, że nasze reakcje są adekwatne do tego, co dzieje się na scenie, ponieważ głośny śmiech na nieudanych scenach jest jednak lekkim nietaktem.

8. Daj się wciągnąć w interakcje
Jeśli artyści wychodzą do widzów, odpowiedz im tym samym. Serio. Oni to kochają. Dla artysty nie ma nic wspanialszego, niż zobaczenie na twarzy widza szczerej radości po tym, jak da się on wciągnąć w zabawę.

9. Jeśli przedstawienie było dobre, wstań na oklaskach
Nie szkodzi, że wszyscy siedzą. Artyści, którzy wychodzą na ukłony, zauważają takie samotne sylwetki i, zapewniam, to dla nich kłaniają się ze szczególnym oddaniem. Jak wyżej, artyści potrzebują pochwał i wszelkich innych oznak aprobaty jak powietrza. Zresztą, pozostała część sali prawdopodobnie wstanie prędzej, czy później, jednak może właśnie dzięki tobie stanie się to prędzej, niż później.

10. Jeśli to możliwe, zostań na widowni aż do zapalenia światła
Chyba, że wcześniejsze wyjście jest absolutnie konieczne. Wiadomo, sytuacje są różne, czasem źle się czujemy, czasem spieszymy się na pociąg... Jednak widzowie, którzy nie poczekają na ostatnie opadnięcie kurtyny są dla artystów sygnałem, że jednak nie wszystko było dobrze, skoro ktoś tak szybko opuścił fikcyjny świat na rzecz swoich własnych, codziennych spraw. Pół biedy, jeśli w trakcie ukłonów wyjdą dwie albo trzy osoby... Ale niedopuszczalny i bardzo przykry jest widok kilkunastu osób, które tłoczą się przy drzwiach przy akompaniamencie braw.

11. Daj napiwek szatniarzom
Praca przy obsłudze widowni rzadko bywa zajęciem na pełen etat, więc te dwa złote, które wręcza się zabieganemu szatniarzowi, na pewno bardzo go ucieszą. ;)

12. Jeśli spektakl ci się podobał, zaproś na niego przyjaciół
Poczta pantoflowa to jeden ze skuteczniejszych narzędzi marketingu, a jeżeli dany spektakl będzie chętniej odwiedzany, będzie też dłużej grany! :)


Mam nadzieję, że mój krótki poradnik będzie dla Was pomocny w nadchodzącym sezonie... Obyście mieli jak najwięcej okazji, by z niego skorzystać! :)

niedziela, 26 sierpnia 2018

Seks... i terapia dla par [RECENZJA]

"Seks dla opornych" - obok takiego tytułu nikt nie przejdzie obojętnie. Seks jest tematem, który intryguje chyba każdego człowieka (choć nie każdy się do tego przyzna), dlatego sztuka o tak przewrotnym tytule jest po prostu skazana na zainteresowanie potencjalnych widzów. W Polsce mogliśmy oglądać ją już między innymi w Teatrze Wybrzeże, czy w warszawskiej Polonii. Jednak czy to właśnie ten tytułowy seks stoi za sukcesem sztuki autorstwa kanadyjskiej pisarki, Michele Riml? Okazuje się, że nie: w całych stu minutach przedstawienia nie ma ani jednego momentu, który skrzy się erotyzmem, choć nie brakuje tu pikantnych opisów, czy lekko sprośnych skojarzeń - jednak jest to utrzymane w dobrym, żartobliwym tonie. O co więc chodzi? Co z tym seksem? 
   Myślę, że dla wielu osób sens tej sztuki będzie ogromnym zaskoczeniem: zamiast lekkiej rozrywki z odrobiną pieprzyku, otrzymuje się niezapomnianą lekcję miłości... Lekcję, której język zrozumie każda para, która doświadczyła nie tylko wzlotów i motyli w brzuchu, ale i przeżywanych wspólnie zwykłych, szarych dni. 
   Alice i Henry to małżeństwo z dwudziestopięcioletnim stażem, które przybywa do najmodniejszego hotelu w mieście, aby odświeżyć swoje umierające życie seksualne. W tym celu małżonkowie korzystają ze zdobytego przez kobietę poradnika, który podaje najróżniejsze sposoby, by podkręcić atmosferę w sypialni. Oprócz dość niewinnych trików, jak choćby wzajemny masaż, poradnik zachęca opornych kochanków, by penetrowali swoje ciała z zawiązanymi oczami, czy wymyślali specjalne imiona dla narządów płciowych. Ważnym punktem gry wstępnej okazuje się również opowiadanie o swoich fantazjach... Tyle, że dla pary żyjącej ze sobą od ćwierć wieku, poznawanie się od nowa jest zadaniem niezwykle trudnym, a już mówienie o seksualnych potrzebach, czy - o zgrozo! - o intymnych częściach ciała, zwyczajnie graniczy z cudem. Problemem okazuje się tutaj nie tylko rutyna dnia codziennego, ale i zmiany, jakie zostawił w bohaterach czas: zmarszczki, fałdki, dodatkowe kilogramy... oraz obowiązkowo nieporozumienia i bagaże wspomnień, zarówno tych dobrych, jak i złych. Zwykła gra wstępna między dwojgiem wieloletnich małżonków urasta do rangi terapii, którą należy przejść, zanim zbliżenie - które będzie nie tylko aktem dwojga ciał, ale przede wszystkim pięknym, miłosnym przeżyciem - w ogóle będzie mogło się odbyć.
   "Seks dla opornych" w inscenizacji rzeszowskiego Ave Teatru to prawdziwy majstersztyk. Na jego niezwykłość składa się nie tylko inteligentne studium psychologiczne kobiety i mężczyzny, ale też bardzo przyjemny, nieco orientalny klimat, który tworzą muzyka Jarka Babuli oraz scenografia Pauliny Kuczmy: cała akcja toczy się w pokoju ekskluzywnego hotelu, w którego centrum stoi łóżko przykryte lśniącym prześcieradłem w kolorze zmysłowej czerwieni. W tle znajduje się fototapeta przedstawiająca skąpany w świetle zachodzącego słońca Taj Mahal - obiekt nazywany "indyjską świątynią miłości". Można zatem powiedzieć, że o romantyczny nastrój zadbano tu w najdrobniejszych szczegółach. I moim zdaniem potrzeba naprawdę ogromnego wyczucia, by relacja między dwójką obracających się w takiej scenografii małżonków, była przez większość spektaklu pozbawiona nawet iskry namiętności. Reżyser Paweł Szumiec podszedł do swojego zadania z ogromną powagą - chodziło przecież nie tylko o stworzenie sztuki, która zapewni widzom dwie godziny dobrej rozrywki, ale przede wszystkim o to, by każda para, która pojawi się w teatrze, mogła zobaczyć na scenie samych siebie. I to udało się znakomicie. Pomimo mnóstwa okazji do śmiechu, sztuka ma w wielu swoich momentach gorzkawy posmak, by w końcu, w ostatnich minutach, rozjaśnić się nadzieją na to, że nawet dwie tak skrajnie różne istoty, jak kobieta i mężczyzna, mogą dojść do porozumienia i w zgodzie, ręka w rękę, iść do wspólnego celu. 
   Pomimo doskonałego, inteligentnego scenariusza oraz wspaniałej oprawy, spektakl nie miałby szansy stać się tym, czym jest, gdyby nie występujący w nim aktorzy: doskonali Beata Zarembianka oraz Dariusz Niebudek. Kreowane przez nich postacie są prawdziwe i głębokie, a oni sami doskonale ze sobą współpracują, sprawiając, że widz ani przez chwilę nie wątpi w żadne ich słowo. Pomimo, iż dają się oni prowadzić scenariuszowi, w którym obie postacie nie mają zbyt wielu własnych, indywidualnych cech, to jednak ich kreacje są pełnokrwiste i jedyne w swoim rodzaju. Zarówno Alice, jak i Henry, bywają zabawni, wzruszający, a czasem nawet irytujący, a jednak widz śledzi z uwagą ich historię, zaangażowany od początku do końca. Trudno dodać w tym miejscu coś więcej, ponieważ w przypadku "Seksu dla opornych" praca zarówno Beaty Zarembianki, jak i Dariusza Niebudka, to po prostu klasa sama w sobie.
   Miał być seks... a była terapia dla par. Ale chyba nikt, kto siedział na widowni Ave Teatru, nie wrócił do domu rozczarowany. Na rewelacyjne, dowcipne i pełne refleksji sto minut "Seksu dla opornych" składa się wiele czynników, jak ruch sceniczny Artura Dobrzańskiego, muzyka Jarka Babuli, czy fenomenalna gra aktorska Beaty Zarembianki i Dariusza Niebudka... Nie ma tu w zasadzie zbędnego, czy źle funkcjonującego elementu. Z pewnością jest to spektakl adresowany do konkretnych widzów i polecałabym go szczególnie parom takim, jak Henry i Alice - które przeżyły wiele lat razem i szukają antidotum na trudy dnia codziennego - jednak myślę, że każdy, bez względu na status związku, jest w stanie dobrze się bawić na tej sztuce. Znajduje się tu bowiem wiele znanych nam elementów, które, widziane w krzywym zwierciadle, zapewniają dwie godziny serdecznego śmiechu: damskie kompleksy, męska prostolinijność... i, oczywiście, seks!

czwartek, 9 sierpnia 2018

Musical na ekranie: "Mamma Mia: Here We Go Again!" [RECENZJA]

Lato. Codziennością są upały przekraczające 30 stopni Celsjusza, długie dni oraz bardzo skąpy dostęp do tego, co wypełnia nam większość czasu od września do czerwca - przede wszystkim teatru. Dlatego w przypadku fanów musicalowych tytuł kinowy "Mamma Mia: Here We Go Again!" wydaje się pozycją obowiązkową, ale nie tylko z powodu głodu śpiewu i wspaniałych układów tanecznych, na które w tym momencie trzeba jeszcze trochę poczekać. Przede wszystkim mamy tu do czynienia z kontynuacją wielkiego światowego hitu sprzed dziesięciu lat, który jeszcze nie tak dawno temu można było oglądać w wersji scenicznej w Teatrze Muzycznym Roma. Co sprawia, że zarówno obecna, jak i wcześniejsza produkcja cieszą się tak wielką popularnością? Oczywiście, największym ich atutem są bez wątpienia przeboje ponadczasowego, szwedzkiego zespołu ABBA... Choć wydaje się, że wszystko, co te utwory miały do powiedzenia, wybrzmiało już dziesięć lat temu, a kontynuacja nie będzie miała widzom nic ciekawego do zaoferowania. Ale, na szczęście, utwory kultowego zespołu pokazały klasę i tym razem, zapewniając widzom dwie godziny wyśmienitej zabawy.
   Jeżeli jest coś, czego na pewno nie znajdziemy w tym filmie, to na pewno jest to złożona i konsekwentna fabuła. Trudno jest w zasadzie w jakikolwiek sposób ten film zaspoilerować, ponieważ niemalże wszystko, czego można się dowiedzieć z prawie dwóch godzin seansu, jest albo streszczone w zwiastunie, albo zostało podane do wiadomości w pierwszej części filmu. Jednak muszę przyznać z ogromnym zdziwieniem, że ani przez chwilę nie psuło mi to zabawy. "Mamma Mia: Here We Go Again!" to film, który przed nikim nie udaje wielkiego dzieła. On powstał wyłącznie po to, by widz mógł na dwie godziny oderwać się od rzeczywistości i spędzić wspaniały czas przy dźwiękach znanej i lubianej muzyki, śmiejąc się, a czasem nawet wzruszając. Bo nie da się zaprzeczyć, że film naładowany jest naprawdę wieloma emocjami: w retrospekcjach są to przede wszystkim młodzieńcze burze, natomiast część współczesna jest zdecydowanie bardziej sentymentalna i rodzinna. Moim zdaniem szczególnie pięknie przedstawione zostały relacje Sophie i Sama. A dzięki takiej właśnie konstrukcji filmu - prostej i zrozumiałej dla absolutnie każdego widza - w trakcie seansu nie nasuwa się ani jedno pytanie, czy ta albo tamta interakcja jest możliwa psychologicznie, bo po prostu nie ma to najmniejszego znaczenia; widz przychodzi do kina po prostu po to, by garściami zbierać z ekranu pozytywną energię.
   Tak, ja w przypadku pierwszej części, cały film podporządkowany jest przebojom zespołu ABBA. Towarzyszą im wspaniale prezentujące się na ekranie choreografie, a całości dopełniają niezwykle żywe, ciepłe kolory, które królują na ekranie przez całe dwie godziny. Sam wybór utworów do poszczególnych sekwencji może czasem bawić, ponieważ teksty bywają potraktowane bardzo dosłownie - choćby "Waterloo" wykonano w scenerii, gdzie niemalże w każdym ujęciu można było dostrzec nawiązanie do Napoleona. Jednak to cały czas jest ABBA: nie ma opcji, by te iskry z ekranu pozostawiły kogoś obojętnym. Czasem tylko pojawiają się zgrzyty w postaci słabszych partii wokalnych, choć na szczęście jest ich mniej, niż w przypadku pierwszej części. Tym razem mamy tu takich wokalistów, jak Josh Dylan, Hugh Skinner, czy, przede wszystkim, Cher, dzięki czemu druga część jest niemalże tak samo dobra muzycznie, jak i aktorsko. Niewątpliwie twórcy wyciągnęli wiele wniosków z produkcji sprzed dziesięciu lat i stworzyli coś, co wywoła uśmiech na absolutnie każdej twarzy.
   Czy warto wybrać się do kina na "Mamma Mia: Here We Go Again!"? Bez wątpienia tak. Nawet pomimo, iż wszelkie refleksje na temat fabuły kończą się jeszcze przed wyjściem z kina, a małe, ale zauważalne nieścisłości fabularne z pierwszą częścią nie działają na korzyść produkcji. Sequel słynnego musicalu filmowego to niezwykła podróż pełna dobrych, rodzinnych emocji, a także wspaniała, kolorowa rozrywka, która jest miłą odskocznią od ambitnych, dobrze przemyślanych historii, którymi wolimy otaczać się na co dzień. Grecka wyspa, ABBA i mnóstwo miłości - oto przepis na udane lato!

Popularne posty