czwartek, 8 listopada 2018

Bajeczny lot do przeszłości [RECENZJA]

Musical "Piotruś Pan" z librettem Jeremiego Przybory oraz muzyką Janusza Stokłosy po raz pierwszy został wystawiony w 2000 roku w Teatrze Muzycznym Roma. Teraz, po kilkunastu latach, ponownie zagościł na jednej z warszawskich scen - w teatrze Studio Buffo. Zapewne niejedna osoba, która widziała to przedstawienie jako dziecko, dziś, już jako dorosły, zabiera na nie swoje pociechy. I doświadcza rzeczy przedziwnych: przypomina sobie, jak szczęśliwy był jako dziecko, wspomina minione lata z nutką rozrzewnienia... i na własne oczy przekonuje się, że Piotruś Pan, który kiedyś zabrał go w fantastyczną podróż do Nibywalencji, wciąż jest tym samym, małym i żądnym przygód chłopcem. Spektakl dla dzieci staje się nostalgiczną podróżą w czasie, jednocześnie wywołując ogromną tęsknotę za tym, co już bezpowrotnie minęło oraz odsłaniając nam kurtynę, za którą znajduje się piękna, beztroska przeszłość. Bo musical "Piotruś Pan" w wykonaniu artystów Studio Buffo sprawia, że każdy może na powrót poczuć się jak dziecko.
   Choć libretto oraz muzyka spektaklu zostały napisane przed kilkunastoma laty, nie można mieć wątpliwości, że bez problemu trafiają do serc najmłodszych widzów - świadczą o tym żywe reakcje absolutnie całej sali. Wydaje się wręcz, że styl tej opowieści, przypominający raczej klasyczne filmy Disneya, niż produkcje, do których obecnie przyzwyczajone są dzieci, to jej największy atut. Wypowiadane przez aktorów kwestie są niezwykle miękkie i łagodne, a muzyka to ich fantastyczne dopełnienie. Należy tutaj dodać, jak wielkim walorem całego musicalu jest libretto Jeremiego Przybory, mistrzowskie pod względem literackim oraz pełne wspaniałych gagów, które ze smakiem łączą się z refleksyjną nutą. Ze wszystkim wspaniale współgrają światło (za które odpowiada Sławomir Zwierzyński) oraz wizualizacje (autorstwa Mateusza Będzińskiego), zaś jeśli chodzi o scenografię, momentami można mieć wątpliwości, czy to jest jeszcze scena, czy może już prawdziwa, magiczna kraina (autorem tego arcydzieła jest Andrzej Woron). Kolejnym wspaniałym elementem są choreografie. Gdy reżyser spektaklu jest jednocześnie autorem układów tanecznych, widowisko staje się kolorową bombą energetyczną. Tak też było w tym przypadku: Janusz Józefowicz po raz kolejny udowodnił, że pojęcie "musicalu" rozumie doskonale i realizuje je w swoim teatrze od A do Z. Pokazał też, że dba o solidne przygotowanie każdego ze swoich aktorów, bez względu na to, czy jest to doświadczony artysta z dyplomem, czy dziecko, czy nawet... pies. 
   Chcąc zaszczepić w swoim dziecku miłość do teatru, warto pokazać mu, jak wiele radości można mieć z obcowania z fikcyjnym światem na żywo. Właśnie dlatego w dzisiejszych czasach kładzie się tak wielki nacisk na interakcje z publicznością, rzadko jednak można doświadczyć pełnego "bycia w środku spektaklu". Jeśli jednak chodzi o "Piotrusia Pana", przedstawienie ma się praktycznie wszędzie wokół siebie. Indianie biegający między rzędami, dzieci latające nad widownią, bajeczny statek piratów będący na wyciągnięcie ręki - to tylko przykłady tego, jak Studio Buffo przekuło niewielki metraż sceny w ogromny walor. Bliskość magicznego świata, który do złudzenia przypomina prawdziwe życie oraz brawura, z jaką jest on ukazany, to najlepszy sposób, by najmłodsze pokolenie uwierzyło, że teatr jest wspaniałym miejscem, do którego warto wracać.
   "Piotruś Pan" jest też kolejnym triumfem artystów współpracujących z teatrem Studio Buffo. Przede wszystkim, wspaniałym zaskoczeniem jest ponowna obecność w tym miejscu fenomenalnego Jakuba Szydłowskiego, niegdyś wyzwolonego kapłana na motocyklu w musicalu "Romeo i Julia", który w tym przypadku mistrzowsko wcielił się w pana Darlinga oraz Kapitana Haka. Podobne pozytywne emocje wzbudziła we mnie obecność na scenie Mariusza Czajki, czyli pirata Sznapsa. Mariusz Czajka, którego nieśmiertelne "łan, tu, fru, sru" kojarzy chyba każdy fan musicalu w Polsce, kolejny raz pozwolił cieszyć się widowni swoją wyrazistą i przezabawną osobowością sceniczną. Z rozrzewnieniem oglądało się również Annę Frankowską kreującą postać matki, a z jeszcze większą przyjemnością słuchało się wykonywanych przez nią utworów. Jednak w całym tym spektaklu niewątpliwie największe pochwały należą się występującym dzieciom, przede wszystkim Kubie Laskowskiemu oraz Natalce Turzyńskiej, czyli Piotrusiowi i Wendy. Udźwignięcie ciężaru głównych ról przedstawienia to nie lada wyczyn dla dorosłych aktorów, a co dopiero dla osób tak młodych - za to po stokroć brawo. I brawo tak naprawdę dla każdego artysty, który pojawił się na scenie, ponieważ każdy bez wyjątku wykonał tutaj kawał dobrej roboty.
   Mimo upływu lat, Studio Buffo nie przestaje zaskakiwać widzów, zarówno tych starszych, jak i młodszych. W tym przypadku otrzymaliśmy dzieło, które jest nie tylko w pełni profesjonalne, ale też pełne niezwykłych emocji... oraz tęsknoty. Co prawda, dzieci, które pojawią się na widowni, zobaczą przede wszystkim wspaniałą baśń pełną niezwykłych efektów specjalnych, jednak dla każdego dorosłego będzie to również bajeczny lot do przeszłości. Wszystko w tej produkcji przypomina o tym, co było: duch dawnych, dobrych opowieści dla najmłodszych, słodka, magiczna muzyka, dawni, ulubieni artyści... I nagle to wszystko na powrót staje się jawą - jakby Piotruś Pan, ten sam, którego znamy z dzieciństwa, przyleciał szukać sobie mamy, która pomoże mu w wiosennych porządkach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty