Jak na samozwańczą recenzentkę musicali przystało, staram się, aby w moich publikacjach, obok subiektywnych doznań oraz zachwytów nad idolami, pojawiał się również jakiś tam profesjonalizm... Jednak obawiam się, że cały przydział profesjonalizmu, którym dysponował wieczór 18 czerwca 2017 roku w Teatrze Rozrywki w Chorzowie przypadł w udziale reżyserowi Michałowi Znanieckiemu oraz całej jego ekipie. Ja mogę rozpływać się jak czekolada na słońcu... lub zamilknąć na wieki.
![]() |
Źródło |
Nie znam zbyt wiele musicali, w których miejsca na śmiech jest mniej, niż w tytule "Jekyll & Hyde". Nawet, jeśli zdarzają się tu lżejsze sekwencje, takie jak przyjęcie zaręczynowe, czy piosenka w klubie Red Rat, nie spełniają one roli "rozweselaczy", a jedynie służą jako miejsca na złapanie oddechu. Zresztą, pojawiają się tylko na początku. Pierwszym momentem na złapanie oddechu po przerwie są chyba dopiero ukłony...
Uczta dla oka
U Michała Znanieckiego nic, ale to NIC nie dzieje się na pustej scenie. Mało tego: przestrzeń bardzo często jest podzielona na piętra. Oczywiście, ma to swoje dobre, jak i złe strony... Ja, w sposób namiętny okupująca pierwsze rzędy, miałam raczej ograniczoną widoczność niektórych planów, a pierwszą rozmowę Jekylla z Lucy praktycznie tylko wysłuchałam.
Na szczęście, reżyser Znaniecki dba nie tylko o pierwszy plan; w wielu pobocznych miejscach na scenie dzieją się w zasadzie osobne spektakle. Gdzie nie spojrzeć, coś się dzieje... Dlatego bez względu na to, który rząd zajmujemy, możemy spodziewać się wspaniałego widowiska, nie tylko dla ucha, ale przede wszystkim dla oka. Oczywiście, nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o wspaniałych kostiumach Barbary Ptak, bogatej scenografii Pawła Dobrzyckiego oraz pełnych pasji choreografiach Katarzyny Aleksander-Kmieć. Wszyscy ci twórcy w sposób wyraźny mogli rozwinąć skrzydła i wyżyć się artystycznie (ale ze smakiem), pod wodzą reżysera Znanieckiego.
Spektakl 16+
Źródło |
Perełki obsady
Niezaprzeczalną gwiazdą wieczoru jest - bo któż by inny - Janusz Kruciński. Przede wszystkim dlatego, że granie głównej roli w "Jekyllu" jest w zasadzie wybudowaniem dwóch kompletnie różnych postaci: dobrotliwego, choć zbuntowanego Henry'ego oraz mściwego, krwawego sędziego dusz, Edwarda. I choć wydaje się, że ten wspaniały artysta mimo wszystko lepiej odnajduje się w postaci Jekylla, mroczny Hyde, głoszący swe mroczne orędzie zaledwie metr od mojego miejsca, wzbudził we mnie prawdziwe przerażenie.
Jeżeli jest coś, czego zabrakło mi w tej kreacji, to z całą pewnością były to... włosy. Janusz, który w chwili premiery mógł cieszyć się piękną, długą czupryną, w momencie jej ścięcia nabrał bardzo grzecznego, salonowego wyglądu... Wygląd ten, niestety, udzielił się też Hyde'owi. Mimo wyraźnych prób artysty, by to eleganckie, męskie ścięcie nieco zwichrzyć.
"Jekyll & Hyde" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie pozwala zachwycać się nie tylko główną postacią... Choćby występujący w roli sir Danversa Andrzej Kowalczyk przekonał mnie do siebie jak jeszcze w żadnej ze swoich dotychczasowych kreacji. Tak samo Adam Szymura (generał Glossop). Wydawać by się mogło, że obaj panowie czują się doskonale w tych rolach, co prawda niewielkich, ale naprawdę fantastycznie poprowadzonych. Generał był suchym, twardym mężczyzną, groźnym i stoicko spokojnym zarazem, który ożywił się tylko raz - paradoksalnie, w momencie umierania. Zaś sir Denvers okazał się niezwykle ciepły i ojcowski, nawet jako członek bezwzględnej Rady Nadzorczej. Bardzo mi się to w nim podobało.
![]() |
Źródło |
Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o dwóch najważniejszych w historii kobietach... Zarówno Alona Szostak (Emma Carew) jak i Wioletta Białk (Lucy Harris) zachwycają głębokimi, psychologicznymi kreacjami oraz anielskimi głosami. Zwłaszcza Wioletta Białk, która pod koniec pierwszego aktu śpiewała słynne "Someone like you", wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Siedząc w pierwszym rzędzie, byłam świadkiem każdej, nawet najbardziej subtelnej emocji, która się w niej pojawiała... To wszystko było nieprawdopodobnie prawdziwe i mocne. Wiola Białk, śpiewając, miała łzy w oczach. Tak, jak ja miałam łzy w oczach, będąc świadkiem tej sceny.
![]() |
Źródło |
Trudno mi wymienić każdego w tej recenzji, jednak prawda jest taka, że nie ma osoby, która mnie nie zachwyciła. Cała Rada Nadzorcza to zbiorowisko indywiduów, niepowtarzalnych i genialnych w swoich rolach, nawet tych najmniejszych... Oklaski należą się również tancerzom, którzy, przebrani w upiorne, dziurawe stroje, pojawiali się nieoczekiwanie w różnych scenach, stanowiąc wyśmienity komentarz dla akcji. Co prawda, wkładka z obsadą, którą otrzymałam razem z programem nazywa ich "cieniami mieszkanców Londynu"... Ja jednak czuję się przywiązana do mojej własnej interpretacji, według której ów pensjonariusze szpitala psychiatrycznego, którzy w magiczny sposób biorą udział w wydarzeniach, to po prostu metaforycznie przedstawiona energia miasta... Ci tancerze to żywe rekwizyty. Jak kłęby dymu, albo jak sinoniebieskie reflektory... tylko, no właśnie, ŻYWE. Przez co będące tysiąc razy bardziej niezwykłe od tradycyjnych środków podkręcania napięcia na scenie. Nie spełniają roli żadnego alter ego zwykłych ludzi z krwi i kości. Po prostu sobie są. Bo w tym mieście źle się dzieje. Są, zupełnie jak plamy z błota na śnieżnobiałej koszuli, albo jak krople trucizny w krwi pompowanej przez ludzkie serce...
Groźnie, ale brawurowo
Na pewno są osoby, którym mroczny, zimny klimat "Jekylla" niekoniecznie przypadnie do gustu... Trzeba przyznać, ten spektakl to rozrywka z dreszczykiem oraz znamię w psychice na co najmniej kilka dni. Jednak chyba nie znajdzie się widz, który nie będzie umiał docenić potężnej, kilkupoziomowej scenografii, dopieszczonych w najmniejszych szczegółach scen, wkładu emocjonalnego artystów... A muzyka Franka Wildhorna oraz teksty Lesliego Bricusse w tłumaczeniu Michała Ronikiera (libretto) oraz Michała Rusinka (piosenki) wspaniale dopełniają to niezwykłe widowisko.
Czysty majstersztyk!