środa, 18 kwietnia 2018

Pożegnanie "Niedzieli w Parku z Georgem" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie

Dokładnie miesiąc temu miałam ogromną przyjemność obejrzeć, niestety ostatni już, spektakl "Niedzieli w Parku z Georgem" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Jego premiera (będąca jednocześnie polską prapremierą tego musicalu) miała miejsce 15 listopada 2014 roku i od tamtego czasu spektakl został zagrany zaledwie 46 razy... Być może jego niewielka popularność związana była z tym, iż tytuł nie posiada lekkiej, porywającej fabuły i jest zdecydowanie dziełem, które wymaga skupienia oraz umiejętności odniesienia przedstawionej opowieści do historii oraz kultury. Główne miejsce akcji również jest dla większości z nas obce: mowa tu o francuskiej wyspie Grande Jatte...
   Paradoksalnie, widok parku położonego na wyspie na rzece Seine jest nam doskonale znany ze słynnego obrazu Georgesa Seurata... Nieprzypadkowo, ponieważ to właśnie Georges Seurat, francuski neoimpresjonista żyjący i tworzący w drugiej połowie XIX wieku, jest głównym bohaterem musicalu "Niedziela w Parku z Georgem". Trudno jednak nazwać produkcję, którą widziałam, musicalem historycznym... Ale po kolei.
   "Niedziela w Parku z Georgem" to trzeci musical Stephena Sondheima, który zagościł na deskach Teatru Rozrywki, w tym drugi z jego muzyką (poprzednie to "West Side Story" oraz "Sweeney Todd"). Autorem tekstu jest James Lapine (twórca m.in. libretta do innego musicalu Sondheima, "Into the Woods"), zaś przepiękne polskie tłumaczenie stworzył Daniel Wyszogrodzki (który dla Teatru Rozrywki w Chorzowie przetłumaczył również libretta musicali "Olivier!", "Producenci" oraz "Sweeney Todd"). Za reżyserię inscenizacji chorzowskiej odpowiadał Andrzej Bubień, twórcą scenografii była Anita Bojarska, za przepiękne choreografie odpowiadał Jarosław Staniek, zaś na scenie mogliśmy podziwiać zespół artystyczny Teatru Rozrywki, przede wszystkim występującego w głównej roli Kamila Franczaka, dla którego było to pierwsze tak wielkie zadanie aktorskie na chorzowskiej scenie.
   Produkcja, która przez swoich twórców została nazwana musicalem, posiada w zasadzie wiele cech dramatu muzycznego: uwaga widza skupiona jest przede wszystkim na przeżyciach bohaterów, spychając warstwę fabularną na dalszy plan, a utwory muzyczne pełne są recytatywów. Nie można również nie zauważyć ogromnego wpływu obrazu oraz malarstwa, który widać nie tylko w scenografii, ale i w grze świateł oraz w samych bohaterach. Można zatem powiedzieć, że mamy tu do czynienia z eksperymentem scenicznym, teoretycznie zamkniętym w ramy musicalu, ale będącym połączeniem wielu różnych sztuk, od teatru po współczesne, artystyczne instalacje. I może to nadinterpretacja, ale takie łączenie wielu różnych, pozornie niepasujących do siebie sztuk, które razem tworzą coś zupełnie nowego, wydaje mi się jeszcze jednym ukłonem w stronę Georgesa Seurata, uważanego przez wielu za autora techniki zwanej puentylizmem.
   Nie ulega wątpliwości, że "musical w obrazie" to ogromne wyzwanie zarówno reżyserskie, aktorskie, jak i pod względem wszystkich elementów wizualnych... Jednak zespół Teatru Rozrywki po raz kolejny udowodnił, że nie straszne są mu żadne wyzwania. Wracając jeszcze raz do tego magicznego wieczoru sprzed miesiąca, chciałabym krótko opisać to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci.

Animacje Marii Porzyc

Choć nowinki techniczne w teatrach nie zawsze okazują się najlepszym rozwiązaniem, w tym przypadku udowodniły, że sztuka niejedno ma imię. Wizualizacje, które można było oglądać na scenie praktycznie pozwalały zatracić granice między światem żywych ludzi a tym znajdującym się na obrazach Seurata.

Choreografie Jarosława Stańka

Niezmiennie jest to jeden z moich ulubionych elementów wieczoru: Jarosław Staniek posiada dar przekazywania swoją pracą tego, co jest głęboko ukryte w muzyce, a czego nie da się wyrazić za pomocą słowa. W przypadku większości scen tego spektaklu mieliśmy do czynienia głównie z bardziej ekspresyjnym i skoordynowanym ruchem scenicznym, niż z czymś, co przeciętnemu widzowi kojarzy się z pojęciem tańca, jednak w tym pozornym minimalizmie tkwi największa mądrość. Czasem aż trudno uwierzyć, że mowa ciała, która tak doskonale koresponduje z muzyką Sondheima i tekstami Lapine'a, jest dziełem kogoś tworzącego w innym czasie i innej kulturze...

Kamil Franczak 

W tym momencie jest to jeden z najbardziej cenionych artystów Teatru Rozrywki w Chorzowie i w sumie trudno się dziwić, że jego dobra sława zaczęła się właśnie od głównej roli w "Niedzieli w Parku z Georgem". Opisanie jego kreacji w kilku zdaniach jest zadaniem niemożliwym, ponieważ połączenie młodzieńczej siły tego artysty, jego emocjonalności oraz gruntownego warsztatu, przede wszystkim wokalnego, to temat, który wydaje się nie mieć końca. Tak, jak stworzony przez niego portret Georgesa Seurata: moja uwaga nie została ani jeden raz rozproszona przez najmniejszy fałsz w głosie, czy ciele i spędziłam magiczny wieczór, wchłonięta doszczętnie przez świat człowieka, który żyje sztuką i tylko sztuką.

Wioletta Białk

Delikatność, emocjonalność i przepiękny głos tej artystki to jeden z głównych powodów, dla których wciąż i wciąż wracam do Chorzowa. Wspaniale stworzona i przeżyta postać Dot, jak również sceny z niemalże stuletnią Marie były prawdziwą ozdobą spektaklu, a obecnie żyją w mojej głowie jako jedne z najbardziej wyrazistych wspomnień tamtego wieczoru.

Maria Meyer

Nazywana przez niektórych "Pierwszą Damą polskiego musicalu" po raz kolejny udowadnia, że w pełni zasługuje na ten tytuł. Stworzona przez nią postać matki Georgesa była niesamowicie prawdziwa, a w swoim zgorzknieniu i tęsknocie za młodością jednocześnie odpychająca i wzruszająca. Z kolei w drugim akcie Maria Meyer przeobraża się w znaną krytyk sztuki, Blaire Daniels, tak bardzo różniącą się od Starej Damy, iż wydaje się niemożliwe, by obie kreacje stworzyła w ciągu jednego wieczoru ta sama aktorka. A jednak obie postacie były tak samo prawdziwe, a Maria Meyer zdawała się prowadzić je tak swobodnie, jakby za kulisami przemiana odbywała się nie z pomocą kostiumu, a co najmniej magicznej różdżki.

Muzyka Stephena Sondheima

Choć niewątpliwie wymagająca, o trudnych do zapamiętania melodiach, przeniosła mnie w zupełnie inny świat, który po tych trzech cudownych godzinach opuszczałam z największym żalem. Jest to muzyka, w której żaden dźwięk nie jest przypadkowy, a struny, które są dotykane przez muzyków, wydają się jednocześnie strunami duszy. Podróż w najgłębsze czeluście ludzkich serc, stworzenie historii opartej na emocjach, która nie potrzebuje porywającej fabuły... to jeden ze znaków rozpoznawczych pracy Sondheima.

Żywy obraz na scenie

Finał pierwszego aktu to jedyny fragment, który wolałabym oglądać z perspektywy co najmniej ośmiu rzędów: gorączkowe ustawianie scenografii i artystów oraz pełne napięcia recytatywy mówiące o trudnościach, jakie niesie ze sobą pozowanie, by finalnie odwzorować bezbłędnie obraz Georgesa Seurata, to prawdziwy majstersztyk. I choć przenikanie się światów i ciągłe zadawanie sobie pytania, co tu jest życiem, a co obrazem, towarzyszy widzom przez całe trzy godziny, to jednak właśnie ta scena była kwintesencją całego spektaklu i pozostawiła we mnie największy znak zapytania.


   18 marca 2018 roku ten niezwykły spektakl został pożegnany przez twórców, artystów oraz wiernych widzów. Nie było żadnej zieleniny, nie było przemówień, pożegnalnej lampki szampana... Było tylko trochę więcej kwiatów, niż zazwyczaj przy niedzielnych spektaklach... oraz kilka łez uronionych przez artystów na ukłonach. "Niedziela w Parku z Georgem" zniknęła, wydawać by się mogło, dokładnie tak, jak odszedł z tego świata jej główny bohater: cicho i przedwcześnie, z przeczuciem, że coś bardzo ważnego i bardzo pięknego zostało niezauważone i niedocenione...
   Być może zarówno Seurat, jak i Sondheim, wyprzedzili swoją epokę tak bardzo, że ich wspólne dziecko otrzyma zasłużone uznanie dopiero w przyszłości? Jestem pewna, że tak właśnie będzie. I dziękuję wszystkim Twórcom oraz Artystom za tak piękny, emocjonalny wieczór, który pozostanie we mnie na bardzo, bardzo, bardzo długo.


Fot. Tomasz Zakrzewski, źródło: strona Teatru Rozrywki w Chorzowie

4 komentarze:

  1. Piękne dzięki za wspólne przeżycie przygody z „Niedzielą w parku z Georgem”. Pięknie to ujęłaś na końcu. Rzeczywiście spektakl znikł nagle jak sam George Seurat. Pozdrowienia !

    OdpowiedzUsuń
  2. Wchodząc na stronę szczerze mówiąc myślałem, że szybko stąd wyjdę. Wiele podobnych artykułów mnie już zawiodło. Jednak Twój styl wypowiedzi mnie przekonuje i przepraszam za pochopny osąd… Zyskałeś kolejnego czytelnika :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Po takich słowach o wiele łatwiej i przyjemniej jest pracować! Pozdrawiam! :) <3

      Usuń

Popularne posty