sobota, 3 marca 2018

"Czarownice z Eastwick" - spektakl przedpremierowy [RECENZJA]

Kiedy trzy łaknące miłości kobiety postanawiają połączyć siły, mogą wyjść z tego niezłe... czary. Przekonały się o tym Alex, Jane i Sukie, trzy mieszkanki uroczego miasteczka Eastwick, a od 3 marca 2018 roku przekonać się o tym mogą również widzowie Teatru Syrena w Warszawie. Szalony i magiczny (nie tylko za sprawą tematyki kobiecej) spektakl to kolejny hit musicalowy nad Wisłą, będący nie tylko doskonałą propozycją dla niemal każdego widza, ale również genialną robotą artystyczną. Wśród realizatorów możemy znaleźć śmietankę polskich twórców związanych z musicalem: Grzegorza Policińskiego odpowiedzialnego za scenografię, Jarosława Stańka dbającego o taneczną stronę spektaklu, Tomasza Steciuka, który nie tylko wciela się w główną męską postać, ale też występuje w charakterze asystenta reżysera, a na czele tego wszystkiego stoi nowy dyrektor Teatru Syrena, Jacek Mikołajczyk, który jest nie tylko reżyserem, ale i twórcą zgrabnego i dowcipnego przekładu.
   Ponieważ mówimy o spektaklu, w którym pierwsze skrzypce grają czarownice oraz diabeł, nie mogło obyć się bez odrobiny magii... Dlatego absolutnym strzałem w dziesiątkę było zaangażowanie do pracy słynnego polskiego iluzjonisty, Macieja Pola. Kilka sztuczek, które widzowie mogli zobaczyć na scenie, wprowadza klimat tajemniczości i pozwala fantastycznie wczuć się w temat przedstawienia. Choć odniosłam wrażenie, że twórcy korzystali z tych zabiegów trochę oszczędnie, jakby nie chcieli odwracać uwagi od istoty przedstawienia. Moim zdaniem iluzje w musicalu, w dodatku tak pełnym magii, jak "Czarownice z Eastwick" to coś, z czego warto czerpać pełnymi garściami i nie ma obaw, że przyćmi to umiejętności artystów. Niemniej to, co widziałam, pozwoliło mi bawić się naprawdę dobrze.
   Jeśli chodzi o zespół wokalno-taneczny, na spektaklu przedpremierowym wykonał on doskonałą robotę, choć - jak to bywa w okolicach premiery - wydawał się jeszcze niepewny w tym, co robi. Myślę też, że ogólnemu wyrazowi scen tańca dobrze zrobiłaby praca nad synchronizacją, jednak całość już w tym momencie jest gotowym dziełem, które z upływem czasu z pewnością będzie stawać się jeszcze lepsze. Choreografia Jarosława Stańka jest tu osobnym tematem: przy tak energetycznym widowisku, którego granice między aktorstwem a tańcem zdają się czasem zacierać, można zapomnieć o całym świecie.
   Przechodząc do głównej obsady: bardzo dobry warsztat, zarówno wokalny, jak i aktorski, prezentują odtwórczynie trzech głównych ról: Ewa Lorska, Barbara Melzer i Magdalena Placek-Boryń, choć w kreację tej ostatniej nie do końca potrafiłam uwierzyć. "Hersztem" tego tria wydawała się Alex, doskonale poprowadzona i pewna siebie, jednak moje serce ukradła bezapelacyjnie Jane: z pozoru prostoduszna i wrażliwa, potrafiła pokazać pazury i silny charakter, wieńcząc to zachwycającymi partiami wokalnymi.
   Darryl, którego miałam okazję zobaczyć, był dla mnie ogromną niespodzianką, ponieważ pierwszy raz zetknęłam się z Przemysławem Glapińskim. I nie potrzeba mi więcej, by czekać na kolejne teatralne wcielenia tego artysty, ponieważ jestem zachwycona z jednej strony ostrym dowcipem i niesamowitą, męską aurą, a z drugiej - głębią i dwoistością przeżyć. Choć w działaniach Darryla podejrzane było absolutnie wszystko, a jego działania przynosiły szkodę mieszkańcom miasteczka, tę postać naprawdę się lubiło, pomimo, że nie kibicowało się jego poczynaniom. 
   Wśród pozostałych postaci zwracało uwagę małżeństwo Clyde'a i Felicii: choć tu lepszą robotę aktorską wykonał Michał Konarski, bo partnerującej mu Jolancie Litwin-Sarzyńskiej zabrakło nieco swobody. Bardzo przyjemnym wątkiem jest też miłość Michaela i Jennifer, który pomimo swojej infantylności, doskonale wpasowywał się w całą historię. Jednak prawdziwym królem drugiego planu okazał się Fidel. Wcielający się w niego Krzysztof Broda-Żurawski nie potrzebował zbyt wielu słów, by stworzyć aktorski majstersztyk: po prostu był, zgrabny w bardzo wysokich butach, zadziorny wobec publiczności i innych postaci oraz tak swobodny, jakby urodził się na scenie.
   Kobiety to, wydawać by się mogło, ulubiony temat Jacka Mikołajczyka: zarówno "Zakonnica w Przebraniu", jak i "Nine" (wystawione w Teatrze Muzycznym w Poznaniu) zostały bardzo dobrze przyjęte przez publiczność, i wszystko wskazuje na to, że tak będzie i w przypadku "Czarownic z Eastwick". Trudno chyba o lepszy start dla nowego, musicalowego rozdziału w historii Teatru Syrena.

1 komentarz:

  1. Ależ mamy podobne spostrzeżenia!! Też wyszłam zachwycona Panem Glapińskim i Panią Melcer!! Niestety muszę się zgodzić co do kreacji najmłodszej czarownicy, Pani Placek. Jak dla mnie nie ma w niej kobiecości i klasy którą wręcz emanuje filmowy oryginał i która jest trochę obowiązkowa na scenie. I jakiś taki dziwny rodzaj śpiewania który mnie kojarzył się z jodłowaniem:/
    Zespól perełka, może momenty do dopracowania ale są fantastyczni i tylko czekałam na kolejne zbiorówki. Jestempod wielkim wrażeniem ale muszę zobaczyć drugą obsadę czarownic, tego jestem pewna!!

    OdpowiedzUsuń

Popularne posty