sobota, 2 grudnia 2017

"Les Misérables": Rewolucja w Teatrze Muzycznym w Łodzi [RECENZJA]

Teatr Muzyczny w Łodzi

Les Misérables

reż. Zbigniew Macias

premiera: 14 października 2017 roku


   "Les Misérables" miało już swoje dwie premiery w teatrach polskich: w 1989 roku w Gdyni (reż. Jerzy Gruza) oraz w 2010 roku w warszawskim Teatrze Roma (reż. Wojciech Kępczyński), a przed kilkoma tygodniami doczekało się trzeciej. To właśnie musicalowa adaptacja "Nędzników" Victora Hugo otworzyła sezon artystyczny 2017/2018 w Teatrze Muzycznym w Łodzi... i to otworzyła z przytupem. Realizatorzy - przede wszystkim reżyser Zbigniew Macias, kierownik muzyczny Michał Kocimski oraz scenograf Grzegorz Policiński - dołożyli wszelkich starań, aby dzieło porywało i zachwycało od pierwszej do ostatniej minuty.
   Myślę, że najsłynniejszej powieści francuskiego pisarza nie trzeba nikomu przedstawiać. Na kanwie historii byłego galernika, Jeava Valjean, powstało już wiele filmów oraz sztuk teatralnych, a sam pierwowzór literacki dostępny jest prawdopodobnie w każdej bibliotece. Musical jest jego wiernym odwzorowaniem, choć trzeba przyznać - bardzo skrótowym. W końcu trudno jest zmieścić czterotomowe dzieło w trzy i pół godzinnym spektaklu... "Łyknięcie" go w całości może sprawiać trudność i ja osobiście bardzo się cieszę, że w pierwszej kolejności sięgnęłam po książkę. Dzięki temu nie musiałam skupiać się na rozumieniu fabuły, mogłam za to zwrócić uwagę na wiele innych rzeczy... Jednak znajomość historii ma tak naprawdę znaczenie tylko za pierwszym razem, potem jest już wszystko jasne. Piszę "potem", bo wyjątkowość i monumentalność tej produkcji nie pozostawia cienia wątpliwości, że niejeden widz po powrocie ze spektaklu natychmiast rezerwuje bilet na kolejny termin.
   Choć większość elementów scenografii można było podziwiać siedem lat temu w Warszawie, nowinką jest ekran z tyłu sceny, na którym ukazane są krajobrazy, budynki, a nierzadko nawet ludzie. Choć raczej nie jestem zwolenniczką tego typu rozwiązań, trudno mi nie zauważyć, że przestrzeń dla aktorów i scenografii wydaje się dzięki temu o wiele większa. Co najważniejsze, nie gra ona pierwszych skrzypiec; na głównym planie wciąż znajdują się żywi artyści, którzy w przeciągu ponad trzech godzin przedstawienia udowadniają, że stać ich na naprawdę wiele.
   Na szczególną uwagę w recenzji zasługuje Marcin Wortmann, dla którego przedstawienie, które widziałam, było premierą w łódzkiej inscenizacji. Jego lekkość, dojrzałość sceniczna oraz ciepły, doskonale prowadzony głos były niewątpliwie jedną z perełek wieczoru. Ponadto jego wspólne sceny z Cosette (w tej roli bardzo obiecująca Ewa Spanowska) były najbardziej uroczym, wręcz infantylnym akcentem spektaklu i prezentowały się znakomicie. 
   Inna para (choć już nie tak słodka) również pokazała się z bardzo dobrej strony. Beata Olga Kowalska oraz Piotr Kowalczyk jako państwo Thenardier wypadają naprawdę dobrze, choć ta pierwsza wyraźnie przyćmiewa swojego partnera lekkością aktorstwa, jednocześnie ani trochę nie ustępując mu wokalnie. Tak samo na tle zespołu wybija się aktorsko Kamil Dominiak - nie można mieć wątpliwości, że za takim Enjolrasem niejeden obrońca ludu będzie iść na śmierć i życie.
   Bardzo pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie Monika Mulska, najwyraźniej doskonale odnajdująca się w roli Eponine. Piękny głos, drobna sylwetka oraz ogromne pokłady emocji złożyły się na naprawdę wyjątkową postać, którą z ogromną przyjemnością zobaczę jeszcze nie raz. Tak samo, jak Fantine, czyli Katarzynę Łaskę - zarówno jej głos, jak i emocjonalna interpretacja zapadają w pamięć na bardzo długo. Nie wspominając o najmłodszych artystach: Alex Pająk (Gavroche), Wiktoria Woźniacka (mała Cosette) oraz Wiktoria Jajkiewicz (mała Eponine) wyraźnie czują się na scenie jak ryba w wodzie. 
   Niestety, jeśli chodzi o parę głównych bohaterów, było to zdecydowanie najsłabsze ogniwo mojego spektaklu. Zarówno Marcin Jajkiewicz (Jean Valjean), jak i Paweł Erdman (Javert) pokazali się przede wszystkim z wokalnej strony (choć w przypadku tego pierwszego, wchodzenie w najwyższe dźwięki było niezbyt przyjemne dla uszu widzów). Ich wspólne sceny były nieco monotonne, co wyrażało się przede wszystkim w niemalże całkiem nieruchomych tułowiach; naprawdę trudno było kupić scenę konfrontacji, gdzie cała dynamika zawierała się w pracy rąk i sztucznie pochylonych sylwetkach. Obie te kreacje - kluczowe dla spektaklu - można nazwać "poprawnymi", jednak żadna z nich nie ma szans pozostać w pamięci widzów na zbyt długo.
   Zdecydowanie na ogromne brawa zasługuje cały zespół wokalno-taneczny. Przede wszystkim bardzo fajna organizacja ruchu scenicznego sprawiają, że ulice miast, wnętrza budynków oraz galery w pierwszej scenie po prostu tętnią życiem na całej przestrzeni sceny. Nie brakuje tam małych, ale naprawdę dobrych kreacji (moją uwagę zwróciła przede wszystkim niezwykle lekka i naturalna Anna Borzyszkowska w piosence "Miłe panie"), czasami tylko wydaje się, że nadrzędnym atutem artystów jest śpiew, a sceny ruchowe nie są w pełni swobodne.
   Gdybym miała ocenić tę produkcję w skali od zera do pięciu, byłoby to bardzo mocne cztery (być może przy innej obsadzie głównych bohaterów byłoby to nawet cztery i pół). Naprawdę cieszę się, nie tylko z powrotu do Polski jednego z najznakomitszych musicali wszech czasów, ale też z jego solidnej i zachwycającej realizacji... Realizacji, do której będę z przyjemnością wracać tak często, jak tylko się da. Z czystym sumieniem mogę nazwać ją prawdziwą rewolucją w Łodzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty