niedziela, 28 listopada 2021

Teatr Rozrywki był dla mnie jak bliski przyjaciel. SZCZERE WYZNANIE

 
   Teatr Rozrywki w Chorzowie jest dla mnie bardzo ważnym miejscem już od pierwszej mojej wizyty - czyli od spektaklu "Producenci", który odbył się 26 czerwca 2014 roku. Przez następne pięć lat to miejsce było dla mnie azylem, w którym odzyskiwałam równowagę, ładowałam akumulatory i, po prostu, czułam się szczęśliwa. Na początku 2019 roku podjęłam decyzję o przeprowadzce z Łodzi do Chorzowa. Chciałam ułożyć sobie życie w pobliżu czegoś, co dawało mi najpiękniejsze przeżycia teatralne i co chciałabym nieść w świat, bo z całego serca czułam, że jest tego warte. Dziś mam za sobą trudną lekcję - jedną z wielu takich lekcji w moim życiu - która uczy, że im bardziej się coś kocha, tym większe jest prawdopodobieństwo, iż będzie się później cierpiało.
  Obecnie mam w głowie wiele refleksji na temat przywiązywania się do sztuki, będąc widzem. Jest to duży temat warty omówienia - w nas, wrażliwych miłośnikach teatru, znajdujących się nie na scenie, ale po drugiej stronie, drzemie wiele niezaspokojonych tęsknot. Tęsknoty te znajdują gwałtowne ujście w pięknej sztuce i w powierzchownych, ale serdecznych relacjach z odtwórcami. Można w tym utonąć na lata, karmiąc się fikcją i pozwalając, by prawdziwe życie toczyło się obok nas, nieodwracalnie zabierając nam młodość. Ja powoli dojrzewam do tego, by nazwać pewne rzeczy po imieniu, przestać się wstydzić swojej wrażliwości oraz pożegnać pewne złudzenia bez konieczności znienawidzenia całego świata teatralnego. 
   Tym, od czego muszę zacząć, jest moje osobiste pożegnanie tego Teatru Rozrywki, który poznałam siedem lat temu i który pokochałam z całego serca. Fala likwidacji musicalowych tytułów, która miała tam miejsce na przestrzeni ostatnich kilku sezonów, od dawna budzi we mnie sprzeciw - zwłaszcza, że przynajmniej połowa tych dzieł została zagrana mniej, niż 40 razy. A były to dzieła wielkie, wspaniale zrobione, opowiadające przepiękne historie i angażujące sobą pracę mnóstwa zdolnych i oddanych artystów - dzieła te powinny być znane w całej Polsce, powinny budzić w twórcach dumę oraz ściągać regularne wycieczki ze wszystkich zakątków kraju. Poziom tych produkcji, ich bogactwo oraz ładunek emocjonalny sprawiały, że tu, w jednym z miast Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego, pośród kominów i kopalń, w miejscu zamieszkanym przez prostych górników i robotników, wyrósł nasz mały, polski Broadway. Dzisiaj, kiedy widzę szczątki tego, co kiedyś kochałam, kiedy więcej jest zabierane, niż tworzone, moja wrażliwość - wrażliwość trudna w codziennym życiu, która kiedyś znalazła ujście właśnie w Rozrywce - jest wystawiana na ciężką próbę.
   Nie chcę publicznie pisać o pewnych rzeczach, które wpłynęły na moją decyzję o zaprzestaniu odwiedzania Teatru Rozrywki. Z najtrudniejszymi dla mnie sprawami pracuję na terapii. Chcę jedynie wypowiedzieć się jako widz, bo czuję, że to właśnie wierni fani, z ich ogromnym zaangażowaniem, są w tym wszystkim najbardziej bezsilni, najbardziej skazani na czyjeś decyzje... Żadne próby kontaktu, żadne rozmowy, żaden mail, ani nawet petycja, nie zostały zauważone w momencie, gdy walczyłam o mój najbardziej ukochany spektakl - "Bulwar Zachodzącego Słońca". W tym momencie jest mi już wszystko jedno, co się dzieje w chorzowskim teatrze, co schodzi i co się pojawia. Jeszcze w zeszłym roku układałam plany pożegnania "Sukcesu", a mój pomysł na założonej przeze mnie grupie "Przyjaciele Rozrywki", by podarować teatrowi wielkiego rekina z Ikei był już przyklepany... Dzisiaj nie wzrusza mnie nic, co się tam dzieje, ani nie przeraża żadna perspektywa lockdownu. I mam nadzieję, że to wyznanie stanie się również końcem mojego wiecznego zastanawiania się, czy można było inaczej... Czy piękno z chorzowskiej sceny, które pochłonęło tyle samo ludzkich emocji, co kosztów produkcji, miało szansę ocaleć...
   Żaden spektakl nie jest wieczny, każdy musi kiedyś zniknąć. Żywa sztuka starzeje się szybciej, niż filmy, czy książki, dlatego zmiany repertuarowe są nieuniknione... Ale nie w tak przerażającym tempie, nie po tak niewielkiej ilości przedstawień... i na pewno nie bez pożegnania. Nie chodzi o to, by wymagać rzeczy niemożliwych. Czasem tak jest, że uratować pewnego tytułu po prostu się nie da. Nie da się nawet zrobić pożegnalnego seta. Ale to jest sytuacja, w której artyści - a najlepiej dyrektor teatru - powinni zwrócić się publicznie, choćby przez Facebooka, do swoich widzów, szczerze przyznać się, że sytuacja jest zbyt trudna i krótko pożegnać spektakl, wspominając miłe rzeczy. Bez żadnego przepraszania, po prostu stworzyć okazję, byśmy mogli nawzajem podziękować sobie za wspólne przeżycie pięknej historii. Tutaj tego zabrakło. Podczas koncertu sylwestrowego podobno pojawiło się jakieś enigmatyczne wspomnienie, że wykonanie tego i tego utworu będzie pewnego rodzaju pożegnaniem tytułu. I nic poza tym. O zniknięciu moich ulubionych dzieł dowiedziałam się po znajomości... 
   Po tym właśnie, gdy wydawało mi się, że zostałam zaproszona do tej wspaniałej przygody, a te szczelnie zamknięte drzwi magicznego świata lekko się dla mnie uchyliły - nagle zostałam odprawiona jak natręt. Tam, gdzie tak chętnie przyjmowano mój podziw, kwiaty i dobre recenzje, dostałam szorstką odpowiedź, a gdy pokazałam, jak strasznie mnie to zabolało - wylało się na mnie wiadro pogardy. Mimo mojego pełnego, fanowskiego zaangażowania, nie zasłużyłam na żadne cieplejsze słowo, żadne "rozumiem, że ci przykro"... 
   Odniosłam wrażenie, że na przywiązanie do jakiegoś dzieła mają prawo tylko jego twórcy. A dodatkowo, w momencie, gdy znika źródło mojego podziwu, znika też powód, by mi poświęcać czas i uwagę. Czuję się z tym bardzo źle. Moja obecność na widowni i moje emocje zostały potraktowane, jakby nigdy nikogo nie obchodziły... A przecież tak wiele razy powtarzano w tym teatrze, że "to widzowie są najważniejsi", a ja zamknęłam w tych wszystkich historiach kawał mojego serca i przeżyłam wspaniałe chwile, które trafiły mi się w odpowiednim, bardzo trudnym momencie mojego życia. Dzisiaj same w sobie są dla mnie czymś trudnym... Nie potrafię już wyciągać z nich tego, co dobre, bo za bardzo kojarzą mi się z kłamstwem i nadużywaniem mojej dobroci.
   Właśnie w ten sposób teatr wychowuje sobie kolejne pokolenie rodziców, nauczycieli i polityków, którzy wmuszają w dzieci nudne lektury, a w przypadku globalnej katastrofy, to właśnie teatry otwierają w ostatniej kolejności. Jeśli coś jest piękne i powoduje, że ludzie otwierają swoje serca, nie wolno tego niszczyć. Wcale nie trzeba na siłę grać przedstawień, na które nie ma budżetu, czy traktować każdego fana jak przyjaciela, jeśli nim nie jest. Wystarczy szczerość. Zwykła, cholerna szczerość. Szacunek do widza i odpowiedzialność za jego emocje wydają mi się dzisiaj utopią... pomimo, że tu, na ciemnej widowni, jest to tak bardzo potrzebne...
   My, widzowie, jesteśmy tu. Kochamy to, co robicie. Wspominamy, tęsknimy i bardzo przywiązujemy się do historii, które opowiadacie. Pozwólcie nam się z tego cieszyć i pozwólcie nam za to dziękować... bez poczucia, że jesteśmy śmieszni. Dla części z nas jest to jedna z ostatnich radosnych rzeczy w życiu... A doświadczenie obojętności i oschłości z Waszej strony potrafi zranić jak nóż.







11 komentarzy:

  1. Rozumiem Cię w 100%. Podczas gdy w Polsce rozwija się musical, jeden z najstarszych teatrów, Rozrywka, ginie w oczach. Nic dziwnego, że artyści uciekają. Nigdy jeszcze nie wyszłam w połowie przedstawienia z teatru, a na ostatnim "Pinokiu" to mi się zdarzyło. A niestety takie tytuły zastępują teraz te wszystkie wspaniałe musicale, które zniknęły. Poza tym atmosfera jest już całkiem inna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten komentarz :) Dla mnie to wszystko jest strasznie bolesne, bo Rozrywka była dla mnie ważnym miejscem. Tym bardziej muszę się odciąć, dla własnego zdrowia. Pozdrawiam! :)

      Usuń
  2. Moniu....w samo sedno! Brawo za odwagę napisania tego!!!!

    Mam 1 na 1 te same odczucia, łącze się z Tobą <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Również się łączę i przesyłam mnóstwo wsparcia!!! <3

      Usuń
  3. Moje spotkanie z Teatrem Rozrywki zaczęło się od jednego ze spektakli "Cabaret" w roku 1994. Od tego czasu pokochałem ten teatr całym sercem. Pojawiały się kolejne pozycje, lepsze i gorsze. Bardzo mocno zbliżyłem się do tego miejsca po prapremierze musicalu: "The Rocky Horror Show" wtedy poznałem wielu ludzi z teatru. Zaczął się okres bardzo częstych wizyt w teatrze, bankiety, imprezy i tak to trwało. Pewna z osób pracujących w teatrze po otrzymaniu "stołka", z którego na szczęście bardzo szybko spadła i wystawiła Miłkowskiego do wiatru próbowała zniszczyć moją miłość do tego teatru. Próbując mi zaszkodzić w moim miejscu pracy. Jednak nie chcę do tego wracać. Na jakiś czas odsunąłem się w cień. Powróciłem i uczestniczę nadal w życiu TR, może już mniej aktywnie niż kiedyś. Żalisz się na brak pozycji musicalowych i słusznie. Nie wiem z czego to wynika, że teatr pogrąża się w nicości. Poruszasz temat zejścia spektakli ze sceny. Przyczyny są różne: wygaśnięcie licencji, niska frekwencja, najzwyklejsze ogranie spektaklu. Są pozycje zagrane po 300 i więcej razy, ale i pozycje zagrane po 20 i mniej razy. Są pozycje świetne, średnie i marne tak,jak w życiu. Brak repertuaru musicalowego niszczy ten teatr, a to wielka szkoda. Na wszystko potrzebne są pieniądze i niestety to one decydują o tym co mamy okazję zobaczyć. Dla mnie osobiście jest wiele pozycji, które mogły pozostać na scenie, ktoś zdecydował o ich zdjęciu nie wiem dla czego. Rzeczywiście czasami brak informacji o pożegnaniu tytułu jest dla mnie nie zrozumiały. Każdy spektakl ma swoich wiernych fanów i to dla nich powinna być taka informacja, bo to oni również tworzą dany musical. Życzę Tobie, abyś próbowała odnaleźć jakieś plusy w Teatrze Rozrywki. Trzeba żyć nadzieją, że sytuacja się poprawi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzenie na musical6 grudnia 2021 12:06

      Decydując się na zarządzanie tak ważną i bogatą sceną musicalową, należy mieć pewność, że się to udźwignie. Musicale w naszym kraju nie są opłacalne i trzeba wychodzić z siebie, żeby zdobywać na nie pieniądze. W innych miejscach w Polsce jakimś cudem to się udaje... A w tym teatrze widzę mnóstwo niewykorzystanego potencjału.
      Dziękuję za te dobre słowa, ale bynajmniej nie czuję potrzeby, żeby na siłę szukać dobrych rzeczy. One tam są, TR to wciąż instytucja pełna dobrych, wartościowych artystów. Ale to za mało, żeby zamknąć oczy na wszystko inne i nadal na siłę bywać w tym miejscu, usprawiedliwiać wszystkie złe decyzje i na siłę wzbudzać w sobie radość, pomimo, że właśnie patrzy się na dymiące zgliszcza tego, co kiedyś było dla mnie tak ważne. Odcinam się z szacunku do samej siebie. Jak ktoś lubi tam chodzić, ja mu nie bronię, ale w momencie, kiedy traktowano mnie tam jak darmową maszynkę do uwielbiania, a ja po każdym kolejnym kontakcie z pewnymi osobami czułam się jak kompletne gówno, to coś tu jest nie w porządku. Życzę temu miejscu, aby znalazły się w nim osoby, na które ono faktycznie zasługuje.

      Usuń
  4. To przykre, że tak wspaniałych miejsc jest coraz mniej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się :( Rozrywka miała wszystko, co sprawiało, że było to miejsce godne uwagi na musicalowej mapie Polski... :(

      Usuń
  5. Jestem ciekawa, czy w dalszym ciągu tyle osób uczęszcza do teatru? Czy młode pokolenie również się pojawia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kategoryzowałabym w ten sposób :) Wiek nie ma znaczenia, teatr może porwać każdego, pod warunkiem, że ma coś dobrego do zaoferowania.

      Usuń

Popularne posty