środa, 25 września 2019

Musicalowe wyznanie winy, czyli spektakle, które już dawno powinnam zobaczyć, a jeszcze tego nie zrobiłam

Przyszedł czas, by spojrzeć smutnej prawdzie prosto w oczy: moje życie musicalowej fanki nie wygląda tak, jak powinno. Blog świeci pustkami, a torba podróżna leży w kącie i nie zanosi się, bym miała jej w niedługim czasie użyć. Gdy inni rozmawiają o nowościach na polskich scenach, ja tylko robię wielkie oczy i dyskretnie wycofuję się z dyskusji. 
     Czy tak być powinno? 
     Czy TAK postępuje blogerka musicalowa?
  Proszę państwa... Jako, że w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy zaledwie raz byłam na musicalu poza Teatrem Rozrywki w Chorzowie, chciałabym publicznie wyznać swoje winy. Składają się na nie WSZYSTKIE NIEOBEJRZANE PRZEZE MNIE MUSICALE. 
    No dobra, może nie wszystkie... Wszak istnieją tytuły, na które po prostu się nie wybieram, a jednym z nich jest choćby "Doktor Żywago". Nie dlatego, że mam coś wybitnie przeciwko niemu, bo wcale tak nie jest - ale mam swoje powody, dla których wycieczka do Białegostoku to coś, czego po prostu nie planuję. W przeciwieństwie do wycieczek do Łodzi, Poznania, Gdyni... czy choćby Warszawy, bo tam, wiadomo, prowadzą wszystkie musicalowe drogi.
   Nie powiem, istnieje kilka powodów odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. Choćby czerwiec tego roku był dla mnie wyjątkowo trudny... Pamiętam jak dziś, że byłam tak zajęta sprawą dyrektor Gajewskiej, że ledwie zauważyłam premiery "Miss Saigon" i "Śpiewaka Jazzbandu", a odliczanie do nich w zasadzie kompletnie przegapiłam. Przechodząc do mniej drastycznych kwestii: po mojej przeprowadzce z Łodzi do Chorzowa pojawiły się zwykłe, geograficzne przeszkody, dla których tych wycieczek zrobiło się mniej. No i dochodzi do tego fakt, iż od ponad roku nie przysługują mi żadne zniżki na pociągi... Jako, że jestem córką kolejarza i miałam dodatkową super zniżkę, ten szok po 26 urodzinach był podwójnie bolesny. Serio, oddajcie mi czasy, kiedy za podróż trasą Łódź Fabryczna-Katowice płaciłam 11 zł...
   Ale nie jestem znowu taka uboga, by nie móc pozwolić sobie na musicalowy wyjazd raz na miesiąc. Mam co nadrabiać... O tym właśnie chciałabym dzisiaj napisać: o spektaklach przeze mnie oczekiwanych, ale z jakiegoś powodu wzgardzonych. O nadziejach i tęsknocie, o wstydzie i obietnicy poprawy.
   Kochani... oto moje musicalowe wyznanie winy, czyli wszystkie spektakle, które już dawno powinnam zobaczyć, a jeszcze tego nie zrobiłam.
      Uwaga - będzie długo.

Avenue Q (Teatr Muzyczny w Gdyni)
Trochę podejrzewam, że ten musical nie do końca wpisuje się w moją stylistykę... Jednak słyszałam o nim tyle dobrych rzeczy, że gdzieś w głębi duszy kiełkuje we mnie ogromna potrzeba, by poświęcić mu swój czas. Gdynia należy do tych miejsc na musicalowej mapie Polski, które kształtują naszą tradycję musicalową, a wystawiane tam tytuły praktycznie z miejsca zaczynają uchodzić za kultowe. Nigdy nie daruję sobie przegapienia "Spamalota" i bardzo, bardzo nie chcę, by płaszczem zapomnienia nakryło się dla mnie kolejne baduszkowe dzieło.

Bem! Powrót Człowieka-Armaty (Teatr Syrena)
W Polsce powstaje wiele dzieł, które nazywa się "musicalami", choć w moim odczuciu z musicalami nie mają zbyt wiele wspólnego (jest wiele form teatru muzycznego, a nazwa "musical" zdecydowanie jest nadużywana kosztem choćby śpiewogry, czy dramatu muzycznego). I może właśnie to jest powodem mojego zbyt ostrożnego podchodzenia do rodzimych produkcji. Ale rezygnując z kolejnego polskiego musicalu, tak naprawdę sama sobie odbieram szansę na zmianę zdania - a może nawet kształtowanie polskiej sceny musicalowej? Teatr Syrena pod wodzą Jacka Mikołajczyka, który niejeden musical w życiu widział, jest najlepszym miejscem na przełamanie moich obaw... Tym bardziej, że o "Bemie" słyszałam same dobre rzeczy.

Cabaret (Teatr Scena STU w Krakowie)
Odkąd ten musical zagościł na deskach Teatru Rozrywki w Chorzowie, mój raczej chłodny stosunek do niego uległ zmianie właściwie o 180 stopni. Teraz jest to dzieło, które mam potrzebę odkrywać i prześwietlać ze wszystkich możliwych stron, a nic nie sprzyja temu bardziej, niż zobaczenie go w innej inscenizacji. W dodatku Scena STU w Krakowie, jako mogąca pochwalić się muzyczną przeszłością, budzi we mnie ogromną ciekawość; to właśnie tutaj na kilka lat przed prapremierą "Metra" triumfy święciła śpiewogra "Pan Twardowski", wyreżyserowana przez Krzysztofa Jasińskiego. (Który notabene maczał też palce w obecnie wystawianym tam "Cabarecie".) Myślę, że jest to coś, czego nie mogę sobie darować.

➢ Cabaret (Teatr Powszechny w Radomiu)
Kolejną polską inscenizację "Cabaretu" chciałabym odwiedzić w zasadzie z tych samych powodów: z chęci ciągłego zgłębiania tytułu, jak również z ciekawości sceny, która z musicalami raczej się nie kojarzy, ale która przecież na trwałe zapisała się w polskiej historii tego gatunku. Bo gdzie odbyła się premiera "Józefa..." w 1996 roku? Właśnie w Radomiu. Z tego właśnie powodu tamtejszy Teatr Powszechny jest miejscem, które obowiązkowo chcę odwiedzić.

Chicago (Teatr Variete w Krakowie)
Jeden z moich ulubionych musicali i miasto, do którego dojadę w dwie godziny? Nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Zwłaszcza, że na tamtejszą "Operę za trzy grosze" dotarłam w czasach, gdy jeszcze mieszkałam w Łodzi i było to straszne obciążenie zarówno fizyczne, jak i finansowe. Chyba nawet Billy Flynn nie znalazłby dla mnie usprawiedliwienia.

➢ Człowiek z La Manchy (Teatr Powszechny w Radomiu)
Jak wyżej, Radom jest dla mnie nieodkrytą wyspą, która mnie fascynuje od dawna. W sumie tak samo, jak "Człowiek z La Manchy"... Musical ten widziałam już w Łodzi i Bielsku-Białej i choć przyniósł mi wiele zachwytów, również obsadowych (Wiktoria Węgrzyn - najlepsza Aldonza na świecie!!!), czuję, że w treści wciąż ukrytych jest przede mną wiele niuansów, które mogłyby mnie bardzo wzbogacić. Co prawda, najchętniej szukałabym ich w Teatrze Polskim na Podbeskidziu, bo tamtejsza inscenizacja jest jednym z najpiękniej zrobionych musicali, jakie widziałam w Polsce, jednak perspektywa obejrzenia wszystkich bieżących wystawień jest dla mnie niezwykle kusząca.

Evita (Teatr Muzyczny w Poznaniu)
Do fanek musicalowej historii Evy Peron jakoś nigdy specjalnie nie należałam... Ogólnie temat biografii jest dla mnie dosyć drażliwy, bo rzadko znajduję w kinie, czy na scenie taką, która by mnie zadowalała. Jednak Evita ma u mnie dwa ogromne plusy: muzykę Andrew Lloyda Webbera, który ostatnio przeżywa wspaniały renesans w moim życiu, a także fakt, iż (choć może zabrzmi to okrutnie w kategorii zalet) Eva Peron żyła bardzo krótko, dlatego też rozpiętość czasowa opowiadanej historii nie jest przytłaczająca. Do filmu z główną rolą Madonny mam spory dystans, ale uważam, że dobra sława tego musicalu to wystarczający powód, by dać szansę jego wersji scenicznej. W końcu tak samo zakochałam się w "Rencie"... Najpierw nieudana randka z filmem, a potem ognisty romans z wersją sceniczną.

➢ Footloose (Teatr Muzyczny w Poznaniu)
Jestem megafanką musicali bogatych w taniec. Oczywiście, przed obejrzeniem inscenizacji trudno jest mi cokolwiek oceniać, jednak "Footloose" to sztuka, która powinna ociekać wspaniałą, taneczną energią. A dodatkowo obecność jednego z moich ulubionych utworów, czyli "Holding out for a hero" sprawia, że w zasadzie jest to dla mnie pozycja obowiązkowa. Tylko ten Poznań jest tak daleko... Polecacie jakieś fajne książki do pociągu?

➢ Gorączka Sobotniej Nocy (Teatr Muzyczny w Gdyni)
Film z Johnem Travoltą pokonał mnie już po kilku minutach seansu. Lata 60-te i 70-te zdecydowanie nie należą do mojego ulubionego okresu musicalowego, więc fakt, iż na mojej liście znajduje się słynne "Saturday Night Fever" jest odrobinkę naciągany. Niemniej obiecuję sobie po nim kilka genialnych scen tańca, dlatego jeśli tylko pojawi się okazja, pojadę do Gdyni. W końcu, jeśli mi się nie spodoba, zawsze będę mogła pójść połazić po plaży...

Hallo Szpicbródka (Teatr Syrena)
Powiedzcie mi, dlaczego film o Królu Kasiarzy jest tak mało popularny wśród polskich fanów musicalowych? Jeżeli nawet jego twórcy nie do końca rozumieli ideę musicalu, to w zadziwiający sposób udało im się uchwycić atmosferę kinowych produkcji z czasów Golden Age. Nie widzę ani jednego powodu, dla którego temu dziełu miałoby się odmawiać prawa do nazywania go pełnoprawnym musicalem. Na szczęście, Teatr Syrena najwyraźniej podziela moje zdanie, co ja do tej pory haniebnie ignorowałam. No dobra... raz już prawie kupiłam bilet, ale na wypatrzony przeze mnie dzień zmieniła się obsada. I chociaż zobaczenie na scenie Hanny Śleszyńskiej byłoby dla mnie ogromnym zaszczytem, to jednak z utęsknieniem czekam na Makosię w wykonaniu Beaty Jankowskiej-Tzimas. I mam nadzieję, że będzie to również okazja, by tej wspaniałej Artystce podziękować za jej wkład w moje dzieciństwo...

➢ Kinky Boots (Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy)
Krzysiek Szczepaniak w głównej roli to w zasadzie wystarczający powód, by wybrać się na ten musical. Naprawdę żałuję, że nie pojechałam na Kinky, gdy mieszkałam w Łodzi i miałam w zasadzie rzut beretem do Dramatycznego... Co prawda, moje doświadczenia z "Cabaretem", jak również świadomość, iż teatr, jak sama nazwa wskazuje, dramatyczny, być może nie zaspokoi wszystkich moich oczekiwań, to dosyć spore przeszkody... Ale wiem, że jeśli tytuł zejdzie, zanim zdążę go zobaczyć, będę niepocieszona do końca życia.

➢ Miss Saigon (Teatr Muzyczny w Łodzi)
Jeszcze nie zdążyłam na dobre zadomowić się w Chorzowie, a w moim byłym sąsiedztwie zagościł taki megahit... W dodatku sława Joanny Gorzały dotarła do mnie pomimo mojego ograniczonego pola widzenia, skupionego na aferze wokół dyrektor Gajewskiej - uważam to za najlepszą recenzję talentu tej młodej Artystki. Mam nadzieję, że "Miss Saigon" nie zagrzeje zbyt długo miejsca na mojej liście wstydu, bo jest to tak cudownie dołująca historia, że nie wyobrażam sobie bez niej tegorocznej jesieni.

➢ Next to normal (Teatr Syrena)
To jest ten moment, gdy policzki pieką mnie najmocniej. Nigdy nie kryłam się z moją miłością do psychologicznych historii, a sam tytuł mam wyryty w głowie już od kilku ładnych lat (fanki Aarona Tveita zrozumieją...). Kiedy dowiedziałam się o planach wystawienia go, miałam ochotę tańczyć... Teraz, prawie pół roku po premierze, mam ochotę co najwyżej zapaść się pod ziemię.

➢ Nine (Teatr Muzyczny w Poznaniu)
W zasadzie, sprawdzając bieżące repertuary teatrów, nie spodziewałam się, że ten tytuł jeszcze zastanę. To tylko pokazuje moje zamknięcie na wszystko, co nie jest związane ze Śląskiem... To ciekawe, ale Śląsk można albo omijać szerokim łukiem, albo w nim utknąć na stałe. Może będę osobą, która to zmieni?... Warto próbować. W każdym razie, z "Nine" było mi do tej pory nie po drodze, choć miałam momenty zachwytu utworem "Be Italian". Ale tematyka produkcji filmowej w musicalu i związanych z nią perypetii życiowych do tej pory dawała mi same pozytywne odczucia... Nie pytajcie, ile razy byłam na "Bulwarze Zachodzącego Słońca" i "Deszczowej Piosence".

➢ Once (Teatr Roma)
Muszę się przyznać, że do kwestii, czy "Once" jest musicalem, mam poważne wątpliwości. Wiem, że czasy się zmieniają, gatunek ewoluuje... Ale gdzie podziały się piękne, taneczne zbiorówki? Po obejrzeniu "La La Landu" stwierdzam z niejaką ulgą, że nie tylko ja za nimi tęsknię i to mi daje nadzieję, że mordercze sekwencje wykonywane z poświęceniem zdrowia przez główną obsadę powrócą... A tymczasem do "Once" chciałabym podejść jak do sentymentalnej historii z pięknymi piosenkami. Taka luźna powtórka z "Pięciu ostatnich lat".

➢ Skrzypek na dachu (Teatr Powszechny w Radomiu)
I znów wracamy do Radomia... Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona, że w tym tak zapomnianym przez fanów musicalu miejscu można znaleźć aż trzy tak wspaniałe tytuły. "Skrzypek na dachu" jest tym, co do którego miałam swojego czasu ambitne plany - ponieważ doliczyłam się aż ośmiu bieżących wystawień w Polsce, chciałam zobaczyć wszystkie. Ten szalony pomysł jak zwykle zweryfikowało życie, bo zarówno podróże, jak i spektakle kosztują, a czas dzielony między pracę i dom rzadko pozwala na coś więcej. Ale radomski Skrzypek niezmiennie pozostaje na mojej liście marzeń do spełnienia, a co za tym idzie - w moim wyznaniu winy również musi się pojawić.

➢ Śpiewak Jazzbandu (Teatr Żydowski w Warszawie)
O tym dziele wiem tylko tyle, że był to pierwszy historyczny film dźwiękowy... i że pojawił się w "Deszczowej Piosence", bynajmniej nie bijąc rekordu klapy w drugim tygodniu po premierze. Był to początek końca kariery kinowej Liny Lamont... Kto wie, może Norma Desmond miała podobny problem? Wszak w obu tych przypadkach wielkie kariery pokończyły się w roku 1927, razem z zainstalowaniem pierwszych głośników w kinach... Ale dość dygresji. Nie wiem, czego powinnam spodziewać się po tym musicalu, ale ze względu na moją ogromną sympatię do kultury żydowskiej, uważam to za mój obowiązkowy punkt najbliższych kilku miesięcy.

➢ Wiedźmin (Teatr Muzyczny w Gdyni)
Na temat musicalu inspirowanego opowiadaniami Andrzeja Sapkowskiego słyszałam różne opinie. Jednak nie ulega wątpliwości, że kolejna produkcja Wojciecha Kościelniaka jest czymś, co naprawdę warto wpisać do swojego kalendarza - świadczą o tym chociażby zdjęcia ukazujące bajeczne kostiumy oraz mroczną scenografię. Zaś płyta z muzyką, która swojego czasu wpadła w moje ręce, może nie jest zbiorem hitów, ale jej wspaniały klimat pozwala doskonale wczuć się w atmosferę świata, który oglądamy oczami Geralta. Myślę, że gdybym zrezygnowała z poznania tej inscenizacji, mogłabym tego bardzo, bardzo żałować.


Moje wyznanie winy byłoby znacznie dłuższe, gdybym postanowiła wymienić również premiery obecnego sezonu - w końcu im również zamierzam poświęcić uwagę. Jednak tym razem postanowiłam skupić się wyłącznie na zaległościach, po prostu, aby uświadomić sobie, ile ich jest. Cóż... zobaczenie tej listy, spisanej i opublikowanej ku hańbie memu lenistwu, jest pierwszym, całkiem przyzwoitym kubłem zimnej wody. I choć zapewne jednego sezonu mi nie wystarczy, aby obejrzeć to wszystko (a zakładam, że wśród tych tytułów znajdę przynajmniej kilka, do których będę chciała wracać...), jednak już teraz warto zrobić sobie pierwsze postanowienia i wydać pieniądze na bilety.

W tym miejscu mogłabym skończyć, jednak chciałabym - ponieważ podejrzewam, że nie tylko ja przegapiłam ten czy inny fajny spektakl - nieco pomóc wam zebrać się do kupy i wyjechać na fajny musical. Pomogą wam w tym przede wszystkim:

grupa facebookowa 

Wyzwanie Musicalowe 2019/2020

gdzie będziemy się nawzajem wspierać w realizowaniu wyzwania, które ogłosiłam
dwa tygodnie temu na moim blogu


a także...

KONKURS


w którym możecie wygrać wejściówki na musical "Cabaret" 
w Teatrze Rozrywki w Chorzowie!


Sezon 2019/2020 już ruszył z kopyta... warto dotrzymać mu kroku! Tego życzę wam... i sobie. PRZEDE WSZYSTKIM sobie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty