sobota, 5 maja 2018

Pół żartem, pół serio o kobietach w rytmie hiszpańskiej muzyki [RECENZJA]

Chyba jeszcze nigdy na polskich scenach musicalowych nie znalazło się jednocześnie tak wiele kobiet. Z ogromną dawką estrogenu przychodzi chociażby Teatr Muzyczny w Poznaniu, gdzie triumfy święcą dwa bardzo kobiece musicale: "Nine" oraz "Zakonnica w przebraniu". Teatr Syrena również nie pozostaje w tyle, zabierając nas w magiczną i bardzo kobiecą podróż do Eastwick. Byliśmy już zatem w klasztorze, w prowincjonalnym miasteczku oraz na włoskim planie filmowym. Teraz przyszedł czas na odrobinę flamenco i hiszpańskiego słońca, które znaleźć można... na warszawskim Targówku.



   Pedro Almodóvar wsławił się jako reżyser kina autorskiego, a jego filmy bardzo łatwo jest poznać po fabule zbudowanej na absurdalnych sytuacjach. Znaleźć u niego możemy też mnóstwo czarnego humoru, wyśmiewanie drobnomieszczańskiej moralności, a od pewnego momentu jego twórczości dominującą tematyką jest psychologia kobiet. To wszystko możemy zobaczyć w spektaklu w reżyserii Dominiki Łakomskiej, którego pierwowzorem jest film w reżyserii właśnie Pedro Almodóvara.
   Główną bohaterką historii jest 42-letnia Pepa, aktorka głosowa i reklamowa (w tej roli Małgorzata Regent), którą niespodziewanie porzuca ukochany, Ivan (Robert Kowalski). Pepa nie dopuszcza do siebie myśli o rozstaniu, zwłaszcza, że nagrane na sekretarkę wyjaśnienie ukochanego nie zawiera żadnego konkretnego powodu tak poważnej decyzji. Postanawia poszukać prawdy, która, jak to często bywa, budzi jeszcze więcej znaków zapytania i stawia niewiernego kochanka w zupełnie nowym świetle. Równolegle poznajemy losy innych kobiet borykających się z sytuacjami, które doprowadzają je na skraj załamania nerwowego.
   Autorem niezwykle żywej, energetycznej muzyki do spektaklu jest David Yazbek (nominowany w tym roku do Nagrody Tony za najlepszą oryginalną kompozycję muzyczną w musicalu "The Band's Visit"). Przedsmak tej muzyki otrzymujemy jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia; twórcy musicalu po raz kolejny (po podobnym zabiegu w przypadku "Jesus Christ Superstar") wprowadzają widzów w klimat historii jeszcze przed jej rozpoczęciem. Dzięki temu przejście z naszego świata w świat fikcji przebiega płynnie i niemalże niezauważenie, co jest dodatkowym atutem wieczoru spędzonego w Teatrze Rampa. Gdy delikatne dźwięki perkusji zmieniają się w uwerturę, a na scenie zaczynają pojawiać się artyści - przede wszystkim pełniący rolę narratora taksówkarz - widz daje się porwać wspaniałym, hiszpańskim rytmom, a piękne choreografie, których autorem jest Santi Bello, doskonale ją uzupełniają i pozwalają utrzymać dynamiczne, ale nie monotonne tempo musicalu. Sam choreograf, z pochodzenia Hiszpan, bryluje na scenie wśród innych tancerzy, nie tylko prezentując piękne ciało i zachwycającą technikę, ale też występując w epizodycznej roli chłopaka Candeli.
   Bardzo ciekawą postacią całej historii jest taksówkarz, który z jednej strony posiada swoją historię, a z drugiej jest wyraźnym wodzirejem i komentatorem. Wykorzystanie takiej zwykłej, niezauważalnej w codziennym życiu osoby jest z jednej strony genialne w swojej prostocie (kto, jak nie taksówkarz, który jeździ po mieście i spotyka wielu ludzi, może być świadkiem wydarzeń?), a z drugiej po prostu zabawne. Kreujący tę postać Sebastian Machalski jest nie tylko doskonały wokalnie, ale też dowcipny i charakterystyczny w swojej roli. Jednak, jeśli chodzi o role męskie, najbardziej zachwycił mnie Robert Kowalski jako Ivan. Pomimo, że postać jest niejednoznaczna moralnie, delikatność i nonszalanckość aktora sprawiły, że w pewnym momencie poczułam w stosunku do niego coś na kształt sympatii. W każdym razie, nietrudno mi było uwierzyć, że większość kobiet w tej historii szła za nim jak w ogień.
   Bardzo sympatycznym wątkiem tego musicalu jest narzeczeństwo poszukujące mieszkania. Wcielający się w parę młodych ludzi Natalia Piotrowska i Maciej Pawlak to dwa zupełne przeciwieństwa, jeśli chodzi o charakter postaci, jednak oboje zaprezentowali na scenie wspaniałą energię oraz niezaprzeczalny talent aktorski. Było to niezwykłe zwłaszcza w wykonaniu Maćka Pawlaka, który kreował postać cichego i nieco ciapowatego Carlosa, jednak Natalia Piotrowska deptała mu po piętach, wspaniale odnajdując się w gorących, hiszpańskich klimatach.
   W przypadku tego spektaklu trudno mówić o jakiejkolwiek postaci, która nie byłaby dobrze zagrana, jednak na szczególną uwagę zasługują Paulina Grochowska oraz Anna Sztejner. Obie artystki pozostawiły daleko za sobą pojęcie "poprawnie zagranej roli", decydując się na szaleństwo, które przejść mogło tylko u Almodóvara - i tu sprawdziło się ono znakomicie. Niewątpliwie, zarówno postać Lucii, jak i Candeli to kreacje, które wymagają ogromnego wysiłku, ponieważ utrzymane są one na bardzo wysokim poziomie absurdu. Jednocześnie wspaniale uzupełniają one fabułę, prowadzoną przez nieco grzeczniejszą postać: Pepę. I w tym miejscu warto wspomnieć o odtwórczyni tej właśnie roli, czyli Małgorzacie Regent. Aktorka doskonale poradziła sobie z trudniejszymi partiami wokalnymi, a choć aktorsko wyczuwało się czasem lekki wysiłek, w postać uczuciowej i bardzo zagubionej Pepy wierzyło się od początku do końca.
   Czy warto wybrać się do Teatru Rampa na "Kobiety na skraju załamania nerwowego"? Moim zdaniem tak. Choć specyficzny styl Almodóvara nie każdemu przypadnie do gustu, tak samo, jak hiszpańskie rytmy, które dalekie są od tradycyjnego musicalu, warto pójść chociażby dla pięknych scen tanecznych oraz naprawdę dobrze przygotowanej warstwy aktorskiej. Jest to spektakl adresowany głównie do kobiet, jednak myślę, że niejeden pan obecny na widowni nieraz uśmiechnie się pod nosem i spojrzy ukradkiem na siedzącą obok towarzyszkę, ponieważ właśnie ujrzał na scenie jej lustrzane odbicie. I choć będzie to odbicie zobaczone w krzywym zwierciadle Almodóvara, to cały czas będzie ono podobne do pierwowzoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty